http://www.flickr.com/photos/friedbanana/5212070564/in/pool-66108632@N00/
Stało się! Skłonność do minimalizmu zatacza coraz szersze kręgi. Minimalizm jest modny, wszedł do mainstreamu. Można to rozpoznać po przechwalaniu się, rywalizacji i przesadzie.
Tak jak neogotyk był przegiętym, niewystępującym w historii gotykiem, rokoko zjechanym barokiem, a maszynka o pięciu ostrzach deformacją maszynki o trzech, neominimalizm jest szpanerstwem zerowymi potrzebami i pustą szafą.
Zwykle w momencie, który charakteryzuje się napływem wielkiej grupy nowych wyznawców, cechujących się instynktem stadnym, warto przypomnieć sobie o źródłach. A wszystko zaczęło się w starożytnej Grecji. Diogenes z Synopy mieszkał w beczce, a jedyną rzeczą jaką posiadał oprócz skromnego ubrania był kubek, którym nabierał wodę ze strumienia. Pewnego razu zobaczył małego chłopca, który używa w tym celu tylko dłoni. Diogenes uśmiechnął się, wyrzucił kubek, i od tego dnia też nabierał wodę w dłonie.
W minimalizmie, w który wierzę, nie chodzi o estetykę surowości, ale o zrzucenie balastu. Usunięcie przeszkód w cieszeniu się życiem. O spokój, i zrobienie miejsca na twórczą aktywność. Pusty pokój nie ma tajemnicy, może być nawet irytujący, wzbudzać gniew. Ale wtedy mamy już pewność, że we're the ones to blame.
Prawie nic nie mając, nie chwytamy się myśli o używaniu, konsumpcji czy obsłudze, inwentaryzacji, szukaniu, wybieraniu, konserwacji. Jesteśmy wolni, możemy eksperymentować, zmierzyć się ze swoim potencjałem. Znaleźć esencję świata. A wszystko dzięki uzmysłowieniu sobie, że kubek przestał być potrzebny.