czwartek, 13 października 2011

Londyn po 6 tygodniach


Zawsze kiedy przejeżdżałem przez Śląsk, nie mogłem się oprzeć myśli: co ludzi tu trzyma? Po co prowadzić smutne życie w nędznych miastach, kiedy ma się 20 minut do Krakowa, z Rynkiem, Kazimierzem i Bulwarami Wiślanymi? Odkąd jestem w UK podobnie myślę o całej Polsce. Wiem, że to aroganckie i naiwne, ale lekkość bytu pracownika niewykwalifikowanego w Londynie jest szokująca.

Co zdumiewające dla Polaka, panuje tu powszechne przeświadczenie, że za pracę należą się pieniądze. Nawet praca dla organizacji pozarządowych, w Polsce domyślnie darmowa, oferowana jest za sowite wynagrodzenie. Inna sprawa, że jako świeży emigrant nie mam na nią dużych szans. Zamiast tego podaję klientom zupę, dostając w zamian więcej niż w najlepszych czasach w Polsce jako biały kołnierzyk.

Język urzędników i oficjalnych informacji nie jest napuszony - bo wychodzi z ust i spod klawiatur osób, które czują się częścią wspólnoty. To dziwi kogoś przyzwyczajonego do polskiej biurokracji, hodującej od pokoleń kastę urzędników, którzy nie mają kontaktu z życiem i specjalizują się w przeszkadzaniu. Na ulicach, w metrze, w sklepach, na każdym kroku masz dowody, że społeczeństwo różnorodne i otwarte to nie tylko papierowy slogan.

Myślę sobie, że zaletą życia w niedojrzałym i biednym społeczeństwie jest to, że można przeprowadzić się do dojrzalszego i bogatszego. Dzięki temu dobre samopoczucie nie ustępuje pomimo zajęcia niskiego miejsca w tym społeczeństwie, a jego wady drażnią dopiero po długim czasie, kiedy już zapomniało się o większych wadach tego poprzedniego.