niedziela, 26 sierpnia 2012

głos banknotów


Niedawno wpuszczono do obiegu w Wielkiej Brytanii nowy banknot pięćdziesięciofuntowy. Jak można było się domyśleć, oprócz wizerunku królowej umieszczono na nim portrety nieszczególnie romantycznych postaci. Wybrano tym razem autorów patentu na silnik parowy - Matthew Boultona i Jamesa Watta. Myślę, że to bardzo wymowne. 


Zanim wyjaśnię dlaczego, warto przypomnieć sobie co widnieje na innych banknotach w UK. Na pięciofuntówce mamy Elizabeth Fry – działaczkę społeczną, autorkę reformy więziennictwa. Na £10 zobaczymy Charlesa Darwina – jednego z najbardziej odkrywczych i wpływowych naukowców w historii. Rewers £20 to Adam Smith – filozof społeczny i twórca ekonomii politycznej. Proponuję przyjrzeć się teraz polskim banknotom. To proste porównanie daje obraz różnicy świadomości i tożsamości obu społeczeństw.  


Prawdziwe rewolucje odbywają się mimochodem. Prawdziwe rewolucje tworzą strukturę, o której myśli się, że była od zawsze. Tak było z imperiami i religiami, dostępem do bieżącej wody i internetu. Współczesny świat w bardzo małym stopniu ukształtował król czy poeta. O wiele mocniej wpłynął na niego naukowiec i wynalazca.

Między innymi z tego powodu już od dokładnie roku mieszkam w Londynie. Keeping calm and carrying on.

londonist.com

poniedziałek, 4 czerwca 2012

"Czarny Łabędź" Taleba



Nie przebrnąłem przez „Czarnego łabędzia”. Częściowo dlatego, że to ogromna cegła. Co prawda nie tak ogromna jak ego autora, obdarzonego amerykańską cechą powtarzania tego samego w nieskończoność. Choć, trzeba przyznać, jego powtarzanie się przyciąga uwagę.

Elitarystyczne przekonanie o własnej wyższości idzie tu w parze z brakiem zaufania w akademickie dysputy. Mimo, że Nassim Taleb jest par excellence akademikiem, woli wejść w rolę wyrzutka krzyczącego, że król jest nagi.

Zadaje pytanie: czym się różni specjalista rynków finansowych od Franka spod magla? Odpowiedź brzmi: lepiej gawędzi i zasadniczo nosi krawat. Tylko tym, niczym więcej.

Gadanie jest tanie, gadanie jest bezkarne. Tymczasem, dowodzi Taleb, w prognozowaniu przyszłości nie tylko przestrzelamy skalę, moment, wpływ nowych wydarzeń. My kompletnie nie mamy świadomości, że nadchodzą. Częściowo dlatego, że widzimy centy, a nie dolary. Rogalik, zamiast całego księżyca.

Taleba niepokoją ukryte ryzyka. Bardziej martwi się o epidemie niż o terroryzm. Boi się nieuświadomionego, cienia, tego czego nie wiemy. Twierdzi, że choć zaskakujące wydarzenia, tytułowe „czarne łabędzie”, nie zawsze następują gwałtownie, historia porusza się skokowo. Dlatego nazywa się praktykiem niepewności, wyznawcą przypadkowości.

Taleb uważa, że progności idą w złą stronę, używając do przewidywania przyszłości danych statystycznych. Ich obsesja uśredniania i wypłaszczania trendów gubi prawdę. Bo wartość powtarzalna i przeciętna jest właśnie obojętna. Cywilizację kształtują rzadkie wydarzenia.

Wpływ ekstremalnych fenomenów jest wielki. Wybuchy wojen to jeden przykład. Również wynalazki, które nie wywołały na początku odpowiedniego zainteresowania, są czarnymi łabędziami. Tak było z telewizją, internetem, laserem. To samo dotyczy spektakularnych karier i niespodziewanych upadków.

Taleb demaskuje iluzję teorytecznego przygotowania. Uważa, że żaden symulator nie pomoże ci w prawdziwym życiu. Raz po raz ostrzega, żeby nie mylić mapy z terytorium.

Jako dziecko sceptycyzmu, pisarz poleca praktykowanie selekcji. Zaczynając od selekcji informacji. Newsy są toksyczne i nie przygotują nas na nic. Więc daj sobie spokój. Ignoruj też ględzących specjalistów.

I człowieku – głosi autor lekkim tonem kończąc 1000 stron filozoficznych wywodów - nie zaglądaj darowanemu koniowi w zęby. Ciesz się z cudu życia. Bo sam jesteś czarnym łabędziem. 

sobota, 10 marca 2012

"Snowball" - Warren Buffett


Gdyby ta historia nie była prawdziwa, trzeba by ją było wymyślić. Biografia Warrena Buffetta to klasyczny American Dream. Opowieść o drodze od rozwożenia gazet i słodyczy na stadionie do kosmicznego bogactwa.

To nie jest inwestor, który zaczynał w białych rękawiczkach. Raczej od noszenia skrzynek w warzywniaku. Ale też mitowi o zaczynaniu od zera wierzyć nie należy. Jako syn kongresmena, na majętne życie lokalnej elity był skazany od dziecka. Co nie zmienia faktu, że bez zaangażowania i energii tego skończonego geeka, do dziś usłyszałoby o nim tylko paru mieszkańców miasta, które jest synonimem amerykańskich peryferii (Penny z „The Big Bang Theory” też pochodzi z Omaha).

Buffett od małego był bardzo przedsiębiorczy. Kiedy wydoroślał, zajął się czystym inwestowaniem, polegającym na nieskończonym siedzeniu nad papierami. Wcześniej zdążył zaliczyć jak najbardziej wymierne i bezpośrednie biznesowe wpadki. Raz wynajął z kolegą stację benzynową, stojącą naprzeciwko innej, ale markowej Texaco. Pomimo wysiłków nie zdołali generować regularnych zysków. Uświadomił sobie wtedy siłę lojalności konsumenta.

Innym razem zakupił całą edycję limitowanej serii znaczków Blue Eagle. Kiedy poczta zauważyła popyt, dodrukowała kolejne tysiące sztuk, uderzając tym samym w wartość kolekcjonerską. Przez kilka następnych lat Warren miał piwnicę zapchaną znaczkami.

Lepiej wyszedł mu interes z wstawianiem fliperów do zakładów fryzjerskich. Najlepiej zaś radził sobie z zakupem firm, które znał z raportów finansowych. Czasami kierował się dziwacznymi ambicjami. Raz próbował kupić całe miasto. Innym razem kupił bank, który miał rządowe pozwolenie na drukowanie własnej waluty. Buffetowi imponowało, że założyciel i prezes emituje banknoty z własnym wizerunkiem. Takie rzeczy tylko w Ameryce.

Jego stosunek do kapitalizmu jest wręcz miłosny. Ale rozumie system klasycznie i idealistycznie. Wielu fanów kapitalizmu, zwłaszcza wśród Republikanów, krzywi się na jego koncepcje. Rzeczywiście, przedstawiciele prawicy rzadko krytykują dziedziczenie bogactwa. Chyba nikt z milionerów poza Buffettem nie opowiada się za wysokimi podatkami dla zamożnych. Ale jego konsekwencja jest żelazna. Uważa, że system powinien kreować wartość, promując wolność i pracę.

Buffett słynie z prostego gustu i niewyrafinowanego smaku. Ubiera się tanio, jada tanio. Wyznaje zasadę, że nie zje niczego, czego nie zjadłby trzylatek. W swojej prostocie jest uparty do tego stopnia, że potrafi nią komplikować innym życie. Kucharze najlepszych restauracji przed jego wizytą muszą się douczać, jak usmażyć hamburgera.


Osobiste przekonania przekładają się bezpośrednio na działalność i wizerunek firmy. Witryna Berkshire Hathaway to na pewno najbardziej minimalistyczna strona internetowa ze wszystkich wielkich spółek na Ziemi:  http://www.berkshirehathaway.com/.

Jego metoda inwestowania też jest prosta. Buffett sprawdza, ile firma będzie warta w przypadku bankructwa. Patrząc na rynek podejmuje Desert Island Challenge”, czyli odpowiada sobie na pytanie: co bys kupił, gdybyś na 10 lat mial być odizolowany na opuszczonej wyspie. 

Inwestor zaczął późno korzystać z komputera. I to tylko po to, żeby grać w brydża. Nie chciał nawet słyszeć o innych możliwościach maszyny. Ostatnio w wywiadzie telewizyjnym sprostował tą legendę. Przyznał, ze korzysta z internetu dość obficie. Sprawdza informacje o spółkach, ale też stracił setki godzin oglądając filmiki na youtube. Ale nie korzysta z facebooka, iPada czy iPoda, ani nie czyta e-booków.

poniedziałek, 6 lutego 2012

"Rogue Trader"


1803 roku Stany Zjednoczone kupiły od Francji Luiznanę. Zakup stanowił 1/3 dzisiejszego terytorium USA. Inicjatywa wyszła od Thomasa Jeffersona. Napoleon wyraził zgodę, bo bawił się w zdobywanie Europy i potrzebował pieniędzy. Nie potrzebował za to wojny z Ameryką. Transakcję finalizował pan Francis Baring. Jego instytucja finansowa rozwijała się i prosperowała aż do lat 90 XX wieku. W styczniu 1995 roku szacowny i potężny bank upadł przez spekulacje jednego człowieka – Nicka Leesona. Zwykłemu pracownikowi udało się położyć wielką organizację. To nie byłoby możliwe bez komputeryzacji, dźwigni finansowych i czynnika kluczowego: totalnej ignorancji zarządu, który nie zadawał pytań, dopóki widział zyski.

O ostatnich miesiącach banku i brokera opowiada film „Rogue Trader”. Godny polecenia. Film kończy się aresztowaniem winnego i fajnymi obrazkami z wstydliwego „życia po śmierci” członków zarządu. Ale czas płynie. Leeson już dawno wyszedł z więzienia i ma się dobrze, prowadząc wykłady o zarządzaniu ryzykiem. Na sławie, nawet ponurej, można dobrze zarobić.

Jak widać dzisiaj świetnie się sprawdza strategia Herostratesa. Sam chyba zacznę konstruować jakąś małą bombkę z okazji jubileuszu królowej. Chociaż przypominanie o takim żałosnym końcu królewskiego banku to też sabotaż.

PS plakat powyżej to oczywiście kolejny żart. W Polsce film był wyświetlany pod tytułem „Spekulant”. Inne graficzne przekręty wrzucę niedługo na facebooka.

sobota, 4 lutego 2012

"Margin Call"

- Kochanie, co chciałabyś zobaczyć? „Mój tydzień z Marilyn”? „Różę”? „Dziewczynę z tatuażem”?
- Witek, ja już zdecydowałam. Chodźmy na „Wezwanie do uzupełnienia depozytu”.
- Nie śmiałem proponować...


Czyż to nie doskonały pomysł na Walentynki? Wiem, że w Polsce wybrano tytuł „Chciwość”. Postanowiłem zrobić symulację, jak wyglądałby plakat z dosłownym tłumaczeniem.

Trzeba przyznać, że autorzy wybrali tytuł ryzykownie, chociaż w świecie anglosaskim odsetek ludzi, którzy go zrozumieją jest o wiele większy niż u nas. Zresztą pasują im nazwy specjalistyczne i neutralne. Stąd „Margin Call”. Do nas z kolei pasuje tłumaczenie nasycone emocjonalnie. Chyba najlepiej udało się Rosjanom. U nich film reklamuje się jako „Granica ryzyka”. Z zadaniem kiepsko poradzili sobie Niemcy („Wielki krach”). Analiza języka dużo mówi o człowieku. W tym przypadku o preferencjach dystrybutorów. 

Film jest bardzo kameralny, trąci wręcz teatrem telewizji. Zaczyna się sceną jak z "Up in the air" – ostrymi cięciami etatów. Masowe zwolnienia firma przeprowadza metodycznie i natychmiastowo. Kiedy korytarze przemierzają panowie trzymający zapełnione kartony, dyrektorowi (Kevin Spacey) kręci się łza w oku. Zachorował mu pies.

Powoli odsłania się struktura firmy. Poznajemy szefa dwóch analityków, potem jego przełożonego, następnie dyrektora. Ale okazuje się, że i on podlega kolejnej osobie. To jeszcze nie koniec. Po 45 minutach z helikoptera wychodzi prezes (Jeremy Irons). W prywatnej rozmowie mówi o nowych czasach, w których „liczby przestały się sumować”. Na nadzwyczajnym zebraniu przypomina zasady utrzymania się w biznesie. Bądź pierwszy. Bądź najbystrzejszy. Albo oszukuj.

No i mamy kandydata na najlepszy film o kryzysie.