Gdyby ta historia nie była prawdziwa, trzeba by ją było wymyślić. Biografia Warrena Buffetta to klasyczny American Dream. Opowieść o drodze od rozwożenia gazet i słodyczy na stadionie do kosmicznego bogactwa.
To nie jest inwestor, który zaczynał w białych rękawiczkach. Raczej od noszenia skrzynek w warzywniaku. Ale też mitowi o zaczynaniu od zera wierzyć nie należy. Jako syn kongresmena, na majętne życie lokalnej elity był skazany od dziecka. Co nie zmienia faktu, że bez zaangażowania i energii tego skończonego geeka, do dziś usłyszałoby o nim tylko paru mieszkańców miasta, które jest synonimem amerykańskich peryferii (Penny z „The Big Bang Theory” też pochodzi z Omaha).
Buffett od małego był bardzo przedsiębiorczy. Kiedy wydoroślał, zajął się czystym inwestowaniem, polegającym na nieskończonym siedzeniu nad papierami. Wcześniej zdążył zaliczyć jak najbardziej wymierne i bezpośrednie biznesowe wpadki. Raz wynajął z kolegą stację benzynową, stojącą naprzeciwko innej, ale markowej Texaco. Pomimo wysiłków nie zdołali generować regularnych zysków. Uświadomił sobie wtedy siłę lojalności konsumenta.
Innym razem zakupił całą edycję limitowanej serii znaczków Blue Eagle. Kiedy poczta zauważyła popyt, dodrukowała kolejne tysiące sztuk, uderzając tym samym w wartość kolekcjonerską. Przez kilka następnych lat Warren miał piwnicę zapchaną znaczkami.
Lepiej wyszedł mu interes z wstawianiem fliperów do zakładów fryzjerskich. Najlepiej zaś radził sobie z zakupem firm, które znał z raportów finansowych. Czasami kierował się dziwacznymi ambicjami. Raz próbował kupić całe miasto. Innym razem kupił bank, który miał rządowe pozwolenie na drukowanie własnej waluty. Buffetowi imponowało, że założyciel i prezes emituje banknoty z własnym wizerunkiem. Takie rzeczy tylko w Ameryce.
Jego stosunek do kapitalizmu jest wręcz miłosny. Ale rozumie system klasycznie i idealistycznie. Wielu fanów kapitalizmu, zwłaszcza wśród Republikanów, krzywi się na jego koncepcje. Rzeczywiście, przedstawiciele prawicy rzadko krytykują dziedziczenie bogactwa. Chyba nikt z milionerów poza Buffettem nie opowiada się za wysokimi podatkami dla zamożnych. Ale jego konsekwencja jest żelazna. Uważa, że system powinien kreować wartość, promując wolność i pracę.
Buffett słynie z prostego gustu i niewyrafinowanego smaku. Ubiera się tanio, jada tanio. Wyznaje zasadę, że nie zje niczego, czego nie zjadłby trzylatek. W swojej prostocie jest uparty do tego stopnia, że potrafi nią komplikować innym życie. Kucharze najlepszych restauracji przed jego wizytą muszą się douczać, jak usmażyć hamburgera.
Osobiste przekonania przekładają się bezpośrednio na działalność i wizerunek firmy. Witryna Berkshire Hathaway to na pewno najbardziej minimalistyczna strona internetowa ze wszystkich wielkich spółek na Ziemi: http://www.berkshirehathaway.com/.
Jego metoda inwestowania też jest prosta. Buffett sprawdza, ile firma będzie warta w przypadku bankructwa. Patrząc na rynek podejmuje „Desert Island Challenge”, czyli odpowiada sobie na pytanie: co bys kupił, gdybyś na 10 lat mial być odizolowany na opuszczonej wyspie.
Inwestor zaczął późno korzystać z komputera. I to tylko po to, żeby grać w brydża. Nie chciał nawet słyszeć o innych możliwościach maszyny. Ostatnio w wywiadzie telewizyjnym sprostował tą legendę. Przyznał, ze korzysta z internetu dość obficie. Sprawdza informacje o spółkach, ale też stracił setki godzin oglądając filmiki na youtube. Ale nie korzysta z facebooka, iPada czy iPoda, ani nie czyta e-booków.
Świetne spostrzeżenie! Chylę czoła.
OdpowiedzUsuńChodziło mi o wpis pt. "Głos banknotów", który gdzieś się tu zawieruszył :/
OdpowiedzUsuń