czwartek, 30 grudnia 2010

Zmiany na blogu

Zanim blog dobije do pierwszej rocznicy, chcę zapowiedzieć pewne zmiany. Kończę eksperymenty z generowaniem dochodu ze strony, w postaci programów partnerskich, Ad-Taily, Google AdSense, darowizn. Chcę pozostać przy swobodnym podejściu. Doszedłem do wniosku, że to jest miejsce uwolnionej energii, która nie musi się spieniężać. Skoncentruję się na silnych stronach, tj. poszerzaniu wolności, oszczędzaniu i minimalizmie.

Za miesiąc rozpoczynam gap year, który potrwa przez kilka miesięcy. Mam nadzieję w tym czasie wprowadzić życie na nowe tory. Będę dzielił się wrażeniami z podróży, nowymi aktywnościami i przemyśleniami.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Dlaczego minimalizm?


http://www.flickr.com/photos/friedbanana/5212070564/in/pool-66108632@N00/

Stało się! Skłonność do minimalizmu zatacza coraz szersze kręgi. Minimalizm jest modny, wszedł do mainstreamu. Można to rozpoznać po przechwalaniu się, rywalizacji i przesadzie.
Tak jak neogotyk był przegiętym, niewystępującym w historii gotykiem, rokoko zjechanym barokiem, a maszynka o pięciu ostrzach deformacją maszynki o trzech, neominimalizm jest szpanerstwem zerowymi potrzebami i pustą szafą.

Zwykle w momencie, który charakteryzuje się napływem wielkiej grupy nowych wyznawców, cechujących się instynktem stadnym, warto przypomnieć sobie o źródłach. A wszystko zaczęło się w starożytnej Grecji. Diogenes z Synopy mieszkał w beczce, a jedyną rzeczą jaką posiadał oprócz skromnego ubrania był kubek, którym nabierał wodę ze strumienia. Pewnego razu zobaczył małego chłopca, który używa w tym celu tylko dłoni. Diogenes uśmiechnął się, wyrzucił kubek, i od tego dnia też nabierał wodę w dłonie.

W minimalizmie, w który wierzę, nie chodzi o estetykę surowości, ale o zrzucenie balastu. Usunięcie przeszkód w cieszeniu się życiem. O spokój, i zrobienie miejsca na twórczą aktywność. Pusty pokój nie ma tajemnicy, może być nawet irytujący, wzbudzać gniew. Ale wtedy mamy już pewność, że we're the ones to blame.

Prawie nic nie mając, nie chwytamy się myśli o używaniu, konsumpcji czy obsłudze, inwentaryzacji, szukaniu, wybieraniu, konserwacji. Jesteśmy wolni, możemy eksperymentować, zmierzyć się ze swoim potencjałem. Znaleźć esencję świata. A wszystko dzięki uzmysłowieniu sobie, że kubek przestał być potrzebny.

niedziela, 14 listopada 2010

Atak klonów



Zastanawiałem się ostatnio, czy polskie blogi są tylko odpryskiem amerykańskiego stylu. Żyjemy przecież w marginalnym mimo wszystko kraju, w dodatku wewnątrz wyjątkowo skupionego na sobie społeczeństwa. Pomysły przychodzą z zewnątrz, najlepsze owoce nauki i technologii są importowane. W dużym stopniu dotyczy to też kultury.

Czy w takim razie próbujemy tylko skopiować Tima Ferrissa, Leo Babaute, Tynana? Oby nie. Co prawda chęć naśladowania jest wyrazem najwyższego uznania, ale inspiracja to nie to samo co ślepe odwzorowanie. Postanowienie, żeby nie kopiować, towarzyszy mi od początku pisania, chociaż podobieństwa są nieuniknione. Wystarczy przelecieć pobieżnie najpopularniejsze blogi, żeby odkryć podobną formę i treść. Na takiej samej zasadzie powstawały rozpoznawalne style w historii sztuki - przez przyjęcie pomysłów, które wydają się świeże, a jednocześnie już się sprawdziły i wywołały dyskusję. Ale dosłowne klony, które zdarzają się tu i ówdzie, odpychają. Wierzę, że mamy szansę wyróżnić się nie tylko poprzez wpisanie polecanych modeli życia w lokalne warunki. Możemy wnieść całkowicie własny wkład.

Jednocześnie istnieją nawyki, które warto byłoby wdrożyć, a jakoś się nie przyjęły. Na przykład zwyczaj myślenia Amerykanów o zarobkach w ujęciu rocznym. W naszym regionie ograniczamy się raczej do perspektywy miesiąca. Tymczasem wyjątkowo pomocnym narzędziem w planowaniu czasowo-finansowej równowagi jest przyjęcie dłuższego terminu. Łączy się to z często powtarzanym postulatem rozpoczęcia dochodzenia do wolności finansowej od zgromadzenia środków pokrywających roczne koszty życia.

Pobawmy się zatem. Przyjmijmy, że stałe koszty mieszkania (jeżeli nie jesteś najemcą) wynoszą 500 zł miesięcznie, czyli 6000 zł rocznie. Koszty jedzenia i chemii gospodarczej wyceniam na 800 zł miesięcznie, czyli 9600 zł rocznie. Dodając niespodziewane wydatki i drobne przyjemności (kupno ubrań, wyjście do kina) wychodzi nam, że potrzebujemy 20 000 zł, żeby żyć przez rok bez pracy. A raczej wegetować przez rok bez pracy.

Żeby więc zrobić coś więcej niż leżenie w łóżku, z korzystaniem z ciepłego kaloryfera, elektrycznego światła i kalafiora na obiad, dodajmy. Na pewno samochód. Całkowite koszty jego użycia (obliczone przy pomocy gotowego narzędzia dostępnego na różnych stronach, m.in. http://www.kosztysamochodu.pl/ ) wyszły mi na 10 000 zł rocznie (w tym paliwo, ubezpieczenie i remonty). Po dołożeniu kolejnych 10 000 zł, przeznaczonych na eksperymenty i pewność płynności, mamy 40 000 zł.

Wygląda na dużo, co nie zmienia faktu, że na warunku zachodnie te 10 000 EUR czy 14 000 USD rocznie to zdaje się wartość poniżej granicy ubóstwa. A tak coś mi się wydaje że ci, dla których powyżej wskazane kwoty są wysokie, potrafią często bardziej twórczo zarządzać kwotami mniejszymi, nawet zbliżonymi do zera; ci zaś, dla których te kwoty duże nie są, często lekceważą potencjał wolności, który za owymi pulami stoi. To indywidualne. Tak czy inaczej uważam, że gdyby większość z nas uzbierała wysokość rocznych kosztów życia, żylibyśmy w o wiele bardziej wyluzowanym, pełnym fantazji społeczeństwie. I takiego ataku klonów sobie życzmy.

sobota, 16 października 2010

Inspiracje - Tim Ferriss

Złośliwcy nazywają go handlarzem dopalaczami. Sam w rubrykę "zawód wykonywany" wpisuje z reguły "drug dealer". Fascynację na punkcie optymalizacji funkcji ciała skanalizował w najnowszej książce "The 4 Hour Body". Ale popularność zdobył przełomową pozycją "The 4-Hour Workweek", której oryginalność bije z każdej jednej strony. Najbardziej podoba mi się rozdział o tym, co zrobić z osiągniętym już sukcesem. Wszyscy zadowajają się skutecznym realizowaniem planu, wdrożonymi etapami i marzeniem o zbliżającym się horyzoncie, a tu okazuje się, że zdobycie wszystkich celów doprowadza do frustracji. Nie zakończenie książki na wykonaniu celu, ale przejście do szczegółów nieoczywistego problemu, który zawiera się w pytaniu, jak radzić sobie z niezależnością finansową i czasową, jest genialne.

Tim Ferriss to postać, którą warto się zainteresować. (i o to chodzi w filmiku, nie jest to przewodnik po Rzymie, jak można na początku przypuszczać...)

niedziela, 3 października 2010

Karnawał Blogów Finansowych #5

 
Już po raz piąty Paweł Kata zachęca do udziału w karnawale, czyli w przeglądzie finansowej blogosfery.

Organizator projektu, którego zalecenia dotyczące rozcieńczania soków zostawiły traumatyczny ślad w mojej psychice :) pisze tym razem o źródłach wycieku gotówki. Jesteśmy w Polsce często lekkomyślni w wydatkach, tymczasem dla większości, czyli zarabiających mało i przeciętnie, uszczelnienie tej sfery przyniosłoby najwięcej widocznego efektu.

Na blogu Fikonomia.pl można znaleźć motywację do rewolucji w swojej szafie. Przy okazji zapoznamy się z regułą trzech, regułą 4:1 i "cost per use", które dowodzą, że oszczędzający często dzielą swoje zasady z minimalistami.

Autor Metafinansów podejmuje temat minimalnego poziomu wejścia w inwestycje giełdowe. Zagadnienie jest obszerne, bo choć matematyka mówi sama za siebie, każdy podaje swoje argumenty i inną najniższą stawkę zakupu akcji.

Pokrewną tematykę porusza youngmoney, odradzając korzystania na początku przygdy z inwestowaniem z symulatorów giełdy. To dość nietypowe stanowisko, ale wsparte argumentami.

Ynwestor odnosząc się do obecnych zaskakujących wzrostów na GPW i generalnie podchwytliwego roku na parkietach, przywołuje metodę, która sprawdziłaby się całkiem dobrze w ostatnich miesiącach. Inwestowanie wbrew większości to często skuteczny, ale też obciążony dużym ryzykiem sposób gry.

Sławek Śniegocki, autor bestsellerów "Inwestuj we własny dług" i "Inwestuj we własny etat", linkuje wywiad audio, w którym dzieli się swoim podejściem do finansów.

Zapraszam do czytania, podwyższenie finansowego IQ gwarantowane.

sobota, 2 października 2010

Kapitał Cię wyzwoli

http://www.flickr.com/photos/webel/

Oszczędzanie nie jest sexy. Inwestowanie nie jest sexy, zajmowanie się finansami osobistymi nie jest sexy. Więc po co to wszystko? Ciuchy z promocji czy lokaty oprocentowane o 0,23% wyżej niż inne nikogo nie zbawią. Jest jedno ale. A nawet więcej niż jedno.

Kropla drąży skałę. Dzięki prostym nawykom i procentowi składanemu te śmieszne drobnostki skumulują się w siłę, która może wywołać wielką zmianę życia. I to będzie bardzo sexy.

Jak wiemy z nieudanego niestety sequela "Wall Street" - kolejnego naiwnego manifestu Olivera Stone'a, czas jest ważniejszy od pieniędzy. Warto więc kupić za pieniądze czas. Ale poszedłbym dalej. Cenny czas trzeba przełożyć na jeszcze ważniejsze aktywo. Co to takiego? Nie, żadne złoto ani real estates.

Otóż sam dla siebie jesteś najważniejszym aktywem, którym zarządzasz. Trzeba wpisać wreszcie kartografa w mapę. Nie cierpię hasła inwestowania w siebie, za często jest żałosnym zapatrzeniem w siebie, kryje pokłady narcyzmu - dżumy rozwiniętych społeczeństw. Ale warto popatrzeć na siebie jak na zasób do wykorzystania. I, jak mówi Marcin Świetlicki, który ponoć nigdy nie posiadał nawet rachunku bankowego, "trzeba się ratować".

Zatem, mimo całej sympatii dla "Krytyki politycznej", układam bluźniercze hasło: "Kapitał cię wyzwoli". Również kapitał wiedzy, umiejętności, znajomości. Akumuluj je. Dzięki temu marzenia będą mogły zmienić się w realne plany.

niedziela, 19 września 2010

Trump i inni ("The Apprentice")

Kiedyś natknąłem się w telewizji na odcinek serialu reality tv "Praktykant". Było to tyleż wciągające, co przerażające. Program polega na tym, że 16 osób konkuruje o stanowisko managerskie w firmie Donalda Trumpa. W tym celu dzielą się na 2 zespoły i otrzymują zadania. W każdym odcinku osoba, która według uznania prowadzącego jest najsłabszym ogniwem w przegranej drużynie zostaje wyrzucona ("You're fired!").

Ostatnio przypomniałem sobie postać Trumpa, miliardera działającego głównie w branży nieruchomości i show biznesie. Dzięki spektakularnym sukcesom, ciekawej osobowości oraz upodobaniu do udzielania wywiadów stał się gwiazdą. Niektórym kojarzy się z Nowym Jorkiem bardziej niż Woody Allen. Jest też autorem wielu bestsellerów, z których najbardziej znany to "The Art of the Deal" o sztuce negocjacji. Właśnie czytam tą książkę. Przy okazji obejrzałem na youtube całą pierwszą serię serialu. Bardzo wciągające, a zarazem poznawcze.

Wydaje mi się, że "The Apprentice" dobrze oddaje amerykańskie patologie charakteru. Chore ambicje, kuriozalne poczucie wyższości, stoksykowana świadomość. Zachowanie, które w Europie wywołuje raczej podejrzenia o psychozę, w Ameryce jest nie tylko akceptowane, ale i pożądane. Dotyczy to nie tylko większości uczestników, którzy dla sukcesu gotowi są zanurkować w gównie albo okaleczyć konkurentów. Weźmy na przykład pokazanych przy okazji emerytów w kasynie w Atlancie - obraz powtarzanej dzień po dniu pustej rozrywki, pełna realizacja otumanienia przez hazard i cyrkowe pokazy. Patrząc na to nabieram szacunku do moich dziadków, którzy zostawili po sobie niewiele więcej niż egzemplarz tłustej książeczki do nabożeństwa.

Tak czy inaczej "The Apprentice" to świetny pomysł na reklamę marki Trump. Zadania i nagrody związane są ściśle z inwestycjami Trumpa - jego polami golfowymi, kasynami i hotelami. Zastosowano tu zmasowany product placement. Można poznać całą galerię złego smaku świata produktów Trumpa, manifestującego się w kapiących złotem pokojach, skrajnie kiczowatych kasynach (odpowiadających potrzebom klientów trzeba przyznać) , a nawet w wystroju sali konferencyjnej, w której zapadają wyroki na końcu każdego odcinka, charakteryzującej się bardzo amerykańską tęsknotą za arystokratyczną przeszłością, której nie było.

Jednocześnie serial jest wciągający i cieszy się dużą popularnością - wyprodukowano już 10 serii, z tego kilka odsłon "Celebrity Apprentice", w których walka toczy się pomiędzy sławami, a stawką jest cel charytatywny. Serial ma również licencjonowane odpowiedniki w kilkunastu krajach.

Na koniec jeszcze mała dygresja. Zachowanie Donalda Trumpa to argument przemawiający za kontrowersyjną tezą Roberta Pirsiga, o którego pomysłach napiszę kiedyś więcej. W każdym razie teza ta brzmi: Amerykanie podświadomie czerpią swoją tożsamość od Indian. Trump to taki wielki wódz - mówi mało, ale pewnie i zdecydowanie. Mimo opinii szowinisty i egocentryka, wzbudza szacunek. Jest prostolinijny, nie owija w bawełnę, ma wyczucie czasu i zna się na ludziach. Po podjęciu decyzji, kończy się dyskusja. Jego słowo rozwiązuje sprawę, można potem powiedzieć co najwyżej "Howk!".

niedziela, 5 września 2010

Inspiracje - Ken Wilber

Idąc za ciosem przedstawiam pierwszy merytoryczny filmik umieszczony na youtubie. Rozpoczynam tym samym serię, którą można by nazwać Kick-ass inspirations, polegającą na dzieleniu się inspiracjami , które chwyciły mnie kiedyś za serce, jednocześnie uruchamiając ostro myślenie.
Elementem wspólnym tych materiałów będzie przedstawienie inspirujących osób przez pryzmat osobistych zaskoczeń i twierdzeń, które zrobiły na mnie wrażenie, lub nawet wywołały trwałą przemianę. Będę przywoływał autorów, na których wypowiedzi reagowałem myślach albo na głos słowami "wow", lub niejednokrotnie wzdychałem w olśnieniu "aha". filmiki te będą krótkimi impresjami zachęcającymi do sięgnięcia po więcej.

Rozpoczynam z grubej rury od Kena Wilbera - autora, z którego koncepcji wziął się sam tytuł bloga. Proszę nie zniechęcać się trochę megalomańskim zakresem tematyki. Następne materiały będą dotyczyć ściślej tematyki blogów o finansach osobistych i zarządzaniu czasem. Przedstawię w nich, po swojemu, dwóch guru wspomnianych dziedzin: Tima Ferrissa i Roberta Kiyosakiego.

Teraz jednak Wilber, z którego myśli też można coś wyciągnąć dla fanów finansowej niezależności i lifestyle design. Mianowicie zachętę do poszerzania horyzontów, zdobywania wiedzy poza swoją działką. Niech biznesmani przyglądną się zagadnieniom filozofii, a filozofowie pouczą biznesu. Z korzyścią dla obu stron.

Tak bywa i bywało. Przecież George Soros - świetny spekulant na wielu rynkach, jeden z pionierów globalnego arbitrażu, to jednocześnie uczeń Karla Poppera, z ambicjami dowodzenia wielkich teorii, piszący książki. A sięgając głębiej do historii można wydobyć Barucha Spinozę - obsesja intelektualna, która zaowocowała oryginalnymi koncepcjami, opisywanymi w każdym podręczniku filozofii, nie zrujnowała jego powszedniego bytu, dzięki wyspecjalizowaniu się w produkcji soczewek. Ani, jak głosi legenda, nie wykluczała wytoczenia procesu swojej rodzinie, chcącej łatwo przejąć przypadający odludkowi spadek. (Co prawda żaden z nich prawdopodobnie nie uprawiał postulowanej przez Wilbera medytacji, ale w rozwiniętych krajach model medytującego biznesmena został wcielony w życie, a przynajmniej przestał być absurdalnym żartem.)

To wezwanie jeszcze mocniej wybrzmiewa u nas, gdzie przedsiębiorcy rzeczywiście nie mają problemu z odróżnieniem Moneta od Maneta, czy Plotyna od Platona, bo w ogóle nie obchodzi ich kto zacz.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Fin4Q on youtube

Zdaje się, że w swojej aktywności w internecie wpadłem już w obsesję testowania narzędzi na niekorzyść publikowania wartościowych treści . Tym niemniej myślę, że jest to tylko etap fascynacji nowicjusza, który się niedługo wyczerpie (to znaczy etap, nie nowicjusz, mam nadzieję).
Tak czy inaczej, postanowiłem zacząć umieszczanie cyklu autorskich materiałów wideo jako uzupełnienie bloga.  Dla mnie to ciągle element wychodzenia ze strefy komfortu. Zapraszam:

wtorek, 27 lipca 2010

o cyklach

http://www.flickr.com/photos/imarlon/4684486839/sizes/l/
Upodobanie do zmienności to jeden z głównych powodów podejmowania ryzykownych inwestycji, do których należy gra na giełdzie. Różnice wartości, następujące czasem błyskawicznie, wywołują pozytywne lub negatywne emocje, których siła bywa ogromna. Odczucia te, sprowadzone w dyskusjach praktyków do strachu i chciwości, można by nazywać i opisywać bez końca. Występują w wielkiej różnorodności, wzbogacając przy okazji dzień powszedni.

Dla mnie osobiście niepewność, jaką sumę na rachunku maklerskim odczytam po sesji faktycznie jest przyjemnością. Obecność szansy w życiu dobrze działa, jeśli ma się skłonność do ryzyka i ze spokojem znosi straty.

Przy okazji warto pamiętać, że wahania podlegają w dużym stopniu zasadzie cykliczności. Tym bardziej czytelnej, z im dłuższym okresem czasu mamy do czynienia. Dlatego tak ważne jest spojrzenie długoterminowe: na roczny czy wieloletni przebieg danego zjawiska, takiego jak rozwój cywilizacji, życie ssaka czy notowania surowców.

Cykle występują dosłownie wszędzie, tak jak wszystko, od biologii po kulturę, obejmuje ewolucja. Ale najbardziej interesują nas te, które mają bezpośredni, oczywisty wpływ na nasze życie (proces starzenia), i interesy (koniunktura). Z uwagi na profil bloga nie sposób nie wspomnieć krótko o cyklu gospodarczym, czyli 6 fazach rynku według Martina Pringa.

Faza pierwsza rozpoczyna się od zwyżek cen obligacji, spadają ceny akcji i surowców. W drugim etapie do obligacji dołączają akcje, które wchodzą w fazę hossy. Trzeci etap to wzrosty na wszystkich rynkach - surowców, akcji i obligacji. Koniunktura zaczyna wychodzić z recesji. Spośród trzech analizowanych rynków pierwsze zaczynają zniżkować obligacje, przy szczycie koniunktury akcje, a po nich surowce. Koncepcja ta bazuje na założeniu, że wyższe ceny surowców prowadzą do wzrostu inflacji, a ta do wyższych stóp procentowych. Wyższe stopy prowadzą do zniżki cen obligacji, a następnie akcji. Cały cykl powtarza się, po spadkach cen akcji dochodzi do zniżek cen surowców, maleje inflacja i stopy procentowe - zaczynają rosnąć ceny obligacji.
Z artykułu Adama Łaganowskiego (Warszawska Grupa Inwestycyjna SA): http://www.biznespartner.pl/content/view/124/38/

A teraz klasyczne fazy cyklu koniunkturalnego (za Wikipedią):
Faza kryzysu: rośnie bezrobocie, maleją produkcja, zatrudnienie, inwestycje, popyt,ceny
Faza depresji: koniec spadku, ww. wielkości pozostają na niskim poziomie
Faza ożywienia: rosną produkcja, zatrudnienie, inwestycje, popyt, ceny; maleje bezrobocie
Faza rozkwitu: koniec wzrostu, ww. wielkości utrzymują się na wysokim poziomie

Tymczasem ostatnio zwróciłem uwagę, że wpływają na moje samopoczucie fazy księżyca. Podczas pełni mam dużo siły i zapału do pracy. Idąc za ciosem wyjechałem na wakacje do Transylwanii :)

czwartek, 24 czerwca 2010

offline, unplugged

http://www.curatormagazine.com
Śledząc blogi ambitnych osób, optymalizujących działania dla osiągnięcia celów (bogactwa, wiedzy czy po prostu wolności), obok przyjemności z ich czytania i szczerej sympatii do autorów odzywa się we mnie silna cecha krytyczna. Mam bowiem skłonność do rezygnacji, uznaję wartość prostoty.

Aktywizm odbierany jest dziś jednoznacznie pozytywnie, witany wszędzie z bezrefleksyjną aprobatą. A przecież nie ma wartości sam w sobie. Co więcej, był cechą społeczeństw totalitarnych, ceniących psychofizyczną dyscyplinę. Uparte i konsekwentne działanie nie musi prowadzić do wzrostu, ale może przyczynić się do krzywdy: destrukcji środowiska, multiplikowania tandety, zaśmiecania kultury.

Przerost ambicji wywoływał wojny. Dziś rozpiera zadowolonych z siebie ludzi sukcesu, którzy zawsze myśleli o zwycięstwie, ale nigdy nie pomyśleli o sensie wyścigu. Oni mają przynajmniej swoje satysfakcje. Najsmutniej zaś patrzeć na tych, których nadludzkie wysiłki przynoszą żałosne efekty.

Często receptą na stresującą bezowocność jest zatrzymanie się i rozglądnięcie wokół. Odejść od stołu. Wycofać się. Odpuścić. Zamiast "jeszcze to i tamto", "zdobyć", "załatwić", wprowadzić w życie hasło: "wystarczy". Zapytać się siebie czy to, w co zaangażowaliśmy się i w co wierzymy nie jest ślepą uliczką.

Zaraz pojawia się alarm, że w ten sposób uzasadniamy pasywność, a nawet lenistwo. Popieramy negację. A co jest w tym pozytywnego? W kontekście finansów osobistych na pewno skłonność do oszczędności (w myśl zasady: "nie potrzebuję tego"), a ogólniej - poddanie się urokowi prostoty.

Poza tym przerwa, zatrzymanie się, a nawet krok w tył może dostarczyć zaskakującej energii, doprowadzić do przedefiniowania celów.
Nie zaniedbujmy jin na rzecz jang. Zaryzykujmy marginalizacją, wykluczeniem społecznym, utratą kontaktów, wypadnięciem z obiegu, tymi przedmiotami histerycznych obaw współczesnych.

Wracam do dialogu Diogenesa, który na grzmiący osąd: "Mieszkańcy Synopy skazali Cię na wygnanie!" odpowiedział - "A ja ich skazałem na pozostanie."

niedziela, 13 czerwca 2010

Fibonacci

  http://www.flickr.com/photos/slopjop/823401079/

0, 1, 1, 2, 3, 5, 8, 13, 21, 34, 55, 89, 144, 233, 377, 610, 987, 1597, 2584, 4181...

Kto interesuje się teorią rynków, nie patrzy na powyższe liczby ze zdziwieniem. To ciąg Fibonacciego, w którym każda liczba jest sumą dwóch poprzednich. Matematyczna zależność wysnuta przez średniowiecznego myśliciela przywoływana była w sztuce jako wyznacznik harmonii, w świecie finansów sprawdza się do dziś w analizie technicznej. Pomaga m.in. w określeniu momentów zwrotnych na wykresie, kiedy stosujemy ją do czasu i ceny (zarówno w ujęciu wartościowym jak i procentowym).

Graficzną ilustracją ciągu są układy fraktalne i spirale. Zasada znajduje wyraz w naturze, występując między innymi jako:

  1. Budowa muszli niektórych skorupiaków.
  2. Struktura atomowa
  3. Molekuły DNA
  4. Struktura kryształu
  5. Orbity planet i galaktyk
  6. Układ zwojów w szyszce sosny
  7. Proporcje powstające w wirach wodnych
  8. Układ spiral tworzonych przez nasion słonecznika 
  9. Proporcje zachodzące pomiędzy poszczególnymi prądami powietrznymi tworzącymi huragany. (przykłady za www.bossa.pl)

Czy ma ktoś jeszcze wątpliwości co do piękna wykresów giełdowych? ;)

niedziela, 16 maja 2010

literatura motywacyjna - przemiany

http://repairstemcell.wordpress.com/2009/02/23/christopher-reeve-interview-a-hero-onscreen-and-of-nothing-is-impossible-advice-and-know-how-readers-digest/
Od kilkunastu lat jesteśmy świadkami rewolucji. Ma ona skalę i znaczenie większe nawet od tej, która doprowadziła do upadku bloku sowieckiego. Z czołowego miejsca pod względem wpływu na żyjące obecnie pokolenia mógłby strącić ją co najwyżej kontakt z cywilizacją pozaziemską. To rewolucja przenikająca nas mimochodem i totalnie - czyli dostęp do internetu i błyskawiczny rozwój jego zasobów. Przez ten czas jej przejawy zmieniły chyba każdego z nas, na bardzo różne sposoby.

Jedną z wielu konsekwencji uczestniczenia w buzujących i przeogromnych treściach udostępnionych online była dla mnie zmiana opinii o książkach motywacyjnych. Stało się tak dlatego, że przeszły one dość szybką i radykalną przemianę.

Literaturą starego typu nazywam całe tony bardzo poczytnych bryków, od klasycznego, liczącego już ponad 70 lat (sic!) dziełka Dale'a Carnegie "Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi" po modny niedawno w Polsce "Secret". Nie kwestionując wartości i trafnych obserwacji zawartych w najlepszych pozycjach tego rodzaju trzeba stwierdzić, że główny nurt szybko zapełnił się uproszczeniami i bezrefleksyjnymi receptami. "Myśl i bogać się", "Obudź w sobie Olbrzyma", "Chcę, mogę, osiągnę!" - same tytuły zdradzają psychiczne niezrównoważenie, którym autor chce zarazić czytelników. Grono autorów szybko zresztą zasilili cynicy o wyjątkowo niskich pobudkach.

Cele są tutaj założone z góry, pomysł poddania ich najpierw krytyce nie pojawia się. Grupę docelową stanowią przecież przedstawiciele klasy średniej, którym w nieprzychylnych opisach przypisuje się pragnienie zaimponowania sąsiadom, chęć odegrania się, życie na pokaz i inne mieszczańskie małostkowości. W tradycyjnych książkach motywacyjnych mamy więc do czynienia z językiem zwycięzcy. Zagarnianiu wpływów, zdobywaniu bogactwa i sławy służyć ma pozytywne myślenie, graniczące czasem z myśleniem pierwotnym (wizualizacje i powtarzanie mantr), a w stosunkach międzyludzkich stosowanie mniejszych lub większych manipulacji. Odwołanie się do ego jako wartości najwyższej było tajemnicą sukcesu tych książek. Pozujące na kontynuatorki tradycji mądrości, z bombastycznymi, efekciarskimi hasłami od początku były bliższe regresji niż innowacji. Z tych powodów intelektualiści, i w ogóle myślący i wrażliwi ludzie, traktowali je raczej z nieufnością i lekceważeniem.

Tymczasem książki nowego typu uderzają w inny ton. Kaznodziejskich przewodników, cynicznych wodzirejów wykorzystujących naiwność innych, zastępują młodzi najczęściej ludzie, korzystający aktywnie i w nowatorski sposób z możliwości internetu. Docelowi czytelnicy natomiast to nie mieszczanie ze swoimi filisterskimi skłonnościami, ale ludzie otwarci i poszukujący.

W miejsce pozytywnego myślenia, które w praktyce stawało się jałowym myśleniem życzeniowym, postawiono uwzględnienie trudności, wskazanie potencjału i wartości pracy - pozytywne samo w sobie. A przede wszystkim, tradycyjny cel, jakim było zdobycie pieniędzy i uznania, zmieniło się w bogactwo innego rodzaju, oparte na wolności i różnorodności, sprawiające że życie będzie warte przeżycia. Bogactwo na pokaz przestaje być szanowane, staje się zbytkiem.

W oczy rzuca się też o wiele większa racjonalność i drobiazgowość, pojawiają się metodyczne, wręcz protestanckie porady. Miejsce ideologii zajmuje pasja. I coś, czego w tego typu książkach wcześniej ze świecą szukać - poczucie humoru.

Co nowe książki zachowały z pierwowzorów? Amerykańskość. Obietnicę nowego, lepszego życia. Tym razem jednak nie chodzi o pokazanie sposobów łatwego dotarcia do raju samolubów, ale o dotarcie do miejsca, w którym szczęście osiąga się dzięki pracy i transparentności, i ciągle idzie dalej.
Oto kilka przykładów nowej literatury:

sobota, 8 maja 2010

Przestań kupować

Dobra rzecz;
nie tak dobra jak Nic.
Soiku Shigematsu

http://www.flickr.com/photos/totalsupport4u/3347911004/

Zastanówmy się, czy mamy chociaż jedną potrzebę, której spełnienie nie wymaga dokonania żadnego zakupu. Wycelujmy w te najbardziej szlachetne impulsy, mające zmienić nas na lepsze. Edukacja - bezapelacyjnie pozytywne dążenie. Jednocześnie całkiem kosztowna impreza, w której nie obejdziemy się bez książek, materiałów oraz płatnych kursów. Ale zmądrzejemy. Może.
Przejdźmy do diety - również bezdyskusyjnie zrozumiałej i akceptowanej, niekontrowersyjnej potrzeby. I znowu - kupujemy kolejne poradniki, wagę, pasy wyszczuplające, rower treningowy, ciężarki i części wyposażenia siłowni, wreszcie specjalne preparaty oraz produkty żywieniowe, czyli herbatki i inne. Ale schudniemy. Może.
Nawet jak chcemy się uduchowić, ustawiamy się w kolejce po usługi i towary - sesje jogi i medytacji, świece zapachowe, asortymenty new age.

Nie każda prostota nosi cechę genialności, lecz ta ma ją na pewno - przestań kupować. Rezygnacja jest często wynikiem lenistwa, lęku albo zwyczajnej wygody. W tym przypadku jednak rezygnacja oznacza rewolucję - zmianę zmiatającą najgłębiej zakorzenione przyzwyczajenia i przekonania.

Spróbuj tego oczyszczającego doświadczenia. Za jedyne $0,99 ;) Ale serio, oto uniwersalna próba: nie kupować nic przez cały dzień. Ani bułki, ani biletu autobusowego, nic. To może być eksperyment uświadamiający coś niespodziewanego, mogący zmienić życie.

sobota, 1 maja 2010

płeć finansów

Trafiając na nowego bloga o finansach naturalnie spodziewamy się, że jego autorem jest mężczyzna. Odkrycie formy żeńskiej w tekstach zaskakuje. Czy blogi kobiet o finansach osobistych wyróżniają się, chociażby przez inaczej położone akcenty w treści? Czy kobiety piszą więcej np. o dzieciach? Zachęcam to sprawdzić.

Chyba najbardziej "kobiecy" blog z tu przedstawionych. Parsimonia skupia się na oszczędzaniu i świeżym podejściu do podstawowych, codziennych czynności. Operując przykładami swoich bliskich - rodziny i znajomych, szuka rozwiązań, które pomogą podreperować osobiste budżety. Bardzo ciekawe i do zastosowania przez wszystkich.

Profesjonalny, zaawansowany blog, zawierający wyczerpujące i rozbudowane notki z dziedziny inwestowania i oszczędzania. Richmond dzieli się przydatną wiedzą, odsyłając często do silniej rozbudowanych niż polskie stron angielskojęzycznych. Dzięki opisywaniu warunków brytyjskich daje porady niezbędne dla emigrantów. Jednocześnie, dzięki bardziej ogólnym uzupełnieniom, stają się one przydatne dla całej reszty.

Karolina dzieli się na blogu pomysłami na zwiększenie dochodów i zmniejszenie kosztów. Z powodu właściwej sobie wrażliwości traktuje tematykę finansów osobistych jako punkt wyjścia do szerszych rozważań. Często przywołuje cytaty dotyczące zarówno rozsądnego dysponowania zasobami, jak i życia po prostu.

100-procentowy freelancer, dużo piszący o byciu wolnym strzelcem jako sposobie życia. Opisuje sposoby pozyskiwania zleceń, promuje zarabianie przez internet. Analizuje również oszczędzanie w najdrobniejszych szczegółach, w konsekwencji faktu, że los wolnego strzelca wiąże się często z niewystarczającymi do poczucia komfortu wpływami finansowymi i niepewnością płynności. Podkreśla fakt, że jest kobietą i zwraca się chętnie bezpośrednio do nich.

Trudno więc chyba wyróżnić wyraźnie podejście kobiet, które odważyły się zagrać w grę zdominowaną przez mężczyzn. Każda z nich to indywidualność. Uderza jedna wspólna cecha: są niezależne.

niedziela, 18 kwietnia 2010

secret millionaire

Autorzy blogów finansowych bardzo często skupiają się na celu, tj. osiągnięciu bogactwa. A co jeśli mamy go już za sobą? Statystyki podpowiadają, że zwycięzcy w lotto wpadają często w szał konsumpcyjny i przejadają niewyobrażalne kwoty. Dużo lepiej radzą sobie właściciele "old money", mający pieniądze od zawsze i na każdą okazję. Jak mówią, garnitur zaczyna dobrze leżeć dopiero w trzecim pokoleniu.
Mimo wszystko chyba największy rozsądek i twórcze podejście do pieniędzy mają ci, którzy doszli do fortuny samodzielnie.
Przykłady pięknego wręcz wykorzystania takich pieniędzy pokazuje program „Secret Millionaire":

niedziela, 28 marca 2010

10 zasad zarządzania czasem i finansami osobistymi


http://www.tektonics.org/qt/tenc.jpg

Po ponad 2 latach śledzenia specjalistycznych stron dotyczących finansów osobistych i zarządzania czasem, łatwo wyróżnić kilka najbardziej wpływowych zasad, które powtarzają się na każdej. Tak naprawdę znakomita większość treści całej sfery informacyjnej w interesującym nas zakresie to wariacje tych zasad. Można by je wymienić, a następnie ukłonić się i zejść ze sceny. Ale ponieważ wszyscy lubimy to samo danie przyrządzane na setki różnych sposobów, czekamy niecierpliwie na nowe notki i artykuły.

Postanawiając nie odsłaniać kurtyny po kawałku, w jakimś sensie strzelam w swoje bloggerskie kolano. Bo znalezienie tematu po wypisaniu w jednym miejscu tej listy będzie wyzwaniem. Jak u Hitchcocka, rozpoczynamy od trzęsienia ziemi.

Słowo się rzekło. Oto zasady, które mimochodem ułożyły się w dekalog:

1.Stosuj rachunek: przychody > wydatki – należy dążyć, by utrzymywać podstawowy warunek głoszący, że przychody muszą być wyższe od wydatków. Jeśli nawet osoba zamożna jej nie przestrzega, wpadając w inflację stylu życia, czekają ją kłopoty. Tymczasem osoba zarabiająca przeciętnie, pilnując powyższej zasady będzie bezpieczna, systematycznie się bogacąc.
2.Zwiększaj źródła dochodów, zmniejszaj źródła wydatków – akumulujemy kapitał przez szukanie dodatkowych dochodów i oszczędności,
3.Unikaj kredytów. Wiedzą o tym szczególnie ci, którzy poznali nieszczęście spirali zadłużenia. Warto jak najszybciej spłacić długi, a następnie bez przeszkód budować fundusz awaryjny i szukać środków na inwestycje.
4.Poznaj znaczenie nawyków. Podstawą zarządzania czasem i finansami osobistymi jest śledzenie swoich nawyków i ich optymalizacja. Wiąże się z tym efekt śnieżnej kuli – z jednej strony małe nawyki pozytywne kumulują się z czasem w wielki pozytywny efekt; niestety złe nawyki też kumulują się w ten sposób.
5.Pamiętaj o sile procentu składanego – warto uświadomić sobie wagę procentu składanego; pomaga nie tylko zmotywować się do oszczędzania, ale również zrozumieć, na czym polegają nieustannie rosnące fortuny w wielkim świecie, i dlaczego banki mają się dobrze. Stosowanie tej matematycznej formuły decyduje, czy czas działa na korzyść Twoich pieniędzy.
6.Zostań minimalistą. To coraz bardziej modne wprowadzenie w swoje życie uproszczenia, które skutkuje oszczędnością czasu i pieniędzy. Surowa selekcja posiadanych rzeczy, ograniczenie potrzeb, zmiana ilości w jakość to bardzo wciągające procesy.
7.Stosuj zasadę Pareto (20/80). To statystyczna zależność, pomagająca skupiać się na priorytetach. Bardzo często 20% obiektów związanych jest z 80% zasobów. Na przykłąd 20% ludzi posiada 80% majątku, 20% ciuchów nosimy przez 80% czasu, 20% informacji skutkuje 80% decyzji (przykłady z Wikipedii).
8.Stosuj prawo Parkinsona – na zadanie potrzebujesz tyle czasu, ile otrzymałeś. Jeżeli masz mniej czasu, będziesz bardziej efektywny. Lepiej dać sobie deadline 3-dniowy niż 3-tygodniowy.
9.Wyeliminuj czynnik latte (Latte Factor) – stosunkowo łatwy sposób na oszczędzenie; polega na znalezieniu drobnych, częstych i niekoniecznych wydatków (jak kawa lub batonik na stacji benzynowej, lub po prostu papierosy), które sumują się miesięcznie w całkiem wysoką kwotę.
10.Automatyzuj. Buduj oszczędności przez stałe przelewy, szukaj biernych dochodów i uruchom mechanizmy, które będą generować dobre efekty bez Twojego udziału (no brainers).

Proste? Proste. Ale jak to z dekalogiem bywa – wielu go zna, niewielu stosuje.

poniedziałek, 22 marca 2010

doświadczenie giełdowe


http://farm4.static.flickr.com/3412/3671748069_ea1d2fdaab.jpg
Wkrótce minie trzeci rok, odkąd gram na giełdzie. Kto by pomyślał, że kiedy w 2007 roku uzbierałem pierwsze sensowne oszczędności i zaryzykowałem inwestowanie na podchwytliwym rynku, będę zadowolony mimo strat. Miałem ostrożnie budować kapitał, tymczasem aktywnie uczestniczyłem w jednej z największych przecen w historii.

Z zaskoczeniem dla samego siebie, wraz z upływającymi tygodniami i miesiącami, z obojętnego gościa chwytającego potencjalne narzędzie do otrzymywania dodatkowych dochodów, stawałem się fanem spekulacji, oczarowanym teorią rynków. Czytałem książkę za książką, internetowe strony tematyczne, blogi. Codziennie śledziłem notowania.

Złapałem się na końcówkę hossy. O giełdzie rozmawiało się wtedy na korytarzach, na spacerach w parku, graczami okazywali się hydraulicy, taksówkarze i przedszkolanki. Na forach Money.pl, Bankiera i Parkietu tryumfowali wyznawcy najbardziej debilnych systemów – wszystkie były skuteczne. Książkowy przejaw szczytu. Dla mnie był to pierwszy raz, kiedy miałem kapitał do ulokowania, więc wszedłbym i tak, zachęcony przykładem ojca, inwestującego już od lat.

Giełda to nie tylko możliwość zarobku, ale też wyzwanie. To mierzenie się ze swoim charakterem, testowanie zdolności szybkiego przyznania się do błędu (o ile łatwiej pozostawać uparcie przy swoim zdaniu, mimo topniejącego kapitału...). W ten sposób wciągnęło mnie coś, o czym nigdy bym nie pomyślał że mnie wciągnie. Bo giełda to też nałóg.

Zatem wszystkim zastanawiającym się i zaczynającym mówię: strzeżcie się, bo przekraczacie granice bezpieczeństwa. Rynek cechuje anonimowość, amoralność, surowość, ale często najbardziej destrukcyjne okazuje się spotkanie z największym wrogiem: samym sobą.

sobota, 13 marca 2010

Co jest za darmo?


Daniel Suelo (http://www.vismaya-maitreya.pl/kryzys_ducha_zycie_bez_pieniedzy_-_daniel_suelo.html)


Marzenie zostania milionerem staje się celem dla milionów, i zostaje najczęściej tylko marzeniem do końca ich życia. Cel ciekawszy i w dodatku o wiele bardziej realny to doprowadzenie do stylu życia, którego jakość wynika z wolności, polegającej na swobodnym dysponowaniu czasem. Posiadanie swoich godzin, dni, tygodni i miesięcy można wykorzystać na działanie, w które wierzymy i które jest dla nas najbardziej wartościowe. Osiągnięcie tego celu bywa trudne, ale absolutnie nie wymaga stania się milionerem.

Na początku warto sobie przypomnieć, albo zacząć uświadamiać, że najlepsze i najważniejsze dobra naprawdę są za darmo. Do poczucia przepływu wystarczy spacer po parku. Ludzie, słońce i powietrze, cała maszyneria otoczenia występuje free of charge. Ona po prostu jest.

Dla niektórych osób zorganizowanie swojej codzienności całkowicie za darmo stało się faktem. Emerytowana nauczycielka z Niemiec zdecydowała się założyć miejsce w mieście, gdzie ludzie wymieniają się towarami i usługami, bez używania pieniędzy. Po kilku latach zauważyła, że chce ograniczyć posiadanie rzeczy wokół siebie. Po jakimś czasie zdecydowała się pójść o krok dalej i zrezygnowała z używania pieniędzy. Za pokój, w którym akurat mieszka, płaci sprzątaniem i świadczeniem innych drobnych usług.

Z kolei Daniel Suelo nie pracuje w ogóle, po prostu pasuje mu bardzo skromne i proste życie jakie prowadzi. Mieszka w jaskini (błogosławione słoneczne regiony), a odżywia się artykułami spożywczymi, które oddają mu sklepy z powodu upływającej daty ważności. Korzysta też obficie ze śmietników.

Te dwa przykłady radykalnych wyborów są dowodem, że da się żyć bez niczego. Sceptycyzm podpowiada mi jednak, że stoi za nimi w jakimś stopniu poczucie wyższości podobne do ludzi rozgłaszających, że przestali jeść, ponieważ są tak uduchowieni. Nie przyjmuję tej ortodoksji, ale świadomość realności jej praktycznego zastosowania jest krzepiąca. Jednak posiadanie 500 EUR w miesiącu daje olbrzymi skok możliwości w stosunku do posiadania 0 EUR. Nie ma więc co się obrażać na szatańskie narzędzie, pamiętając o zadawaniu sobie czasem pytania: do you have money or does money have you?

Stay tuned.

sobota, 6 marca 2010

AQAL

Dzisiaj wyjaśnię, na czym polega podejście integralne, które spróbuję zastosować na blogu. Nie chodzi bowiem o zintegrowane mówienie o giełdzie, lokatach, surowcach, nieruchomościach i walutach w jednym miejscu, ani o łączenie instrumentów finansowych w produkty strukturyzowane. Pisząc „integralne”, odwołuję się do koncepcji zaproponowanej przez Kena Wilbera, charyzmatycznego pisarza i mówcę z Colorado. Jego największymi sukcesami było stworzenie zaskakującej „teorii wszystkiego” oraz założenie Instytutu Integralnego, w którego budowę i rozwój włączyły się autorytety z pozornie odległych światów psychologii (Roger Walsh), religii (Thomas Keating, Genpo Roshi), polityki (Hillary Clinton) czy show businessu (Sharon Stone, bracia Wachowscy).

Wilbera od wczesnej młodości prześladowała obsesja – ale nie z tych małych, znanych nam obsesji dostępu do seksu, narkotyków i pieniędzy, albo przynajmniej występująca obok nich – mianowicie obsesja rozgryzienia zasad rządzących wszechświatem. Jego skłonność wywołało odczucie, że coś jest nie tak z panującymi powszechnie opiniami i zachowaniami. Co gorsza, odczucie to nie zniknęło wcale po latach wytężonych studiów z zakresu nauk ścisłych, uzupełnianych przekrojowym podejściem do zagadnień humanistycznych, zwłaszcza filozofii i psychologii. W związku z czym po studiach, zamiast zignorować powracające wrażenie i zająć się czymś „pożytecznym” jak my wszyscy, postanowił poświęcić się w całości dojściem do źródła swojej obsesji , więc poszerzył poszukiwania. Odtąd zajmował się czytaniem, myśleniem, i myciem naczyń w restauracji, z czego przez jakiś czas się utrzymywał. Potem już pisał książkę za książką.

Olśnienie przyszło po długim czasie metodycznej pracy. Da się je przedstawić na jednej karteczce, chociaż droga do niej wymagała wielkiego wysiłku i pokornego ślęczenia nad teoriami innych. Punktem wyjścia było odkrycie, że filozofowie i psycholodzy kierując się ambicją wyjaśnienia ogólnych zjawisk, upierali się przy dowartościowywaniu niektórych aspektów rzeczywistości, stawiając się jednocześnie w opozycji do teorii, które nie pasowały do ich koncepcji. Filozofowie kochali Platona, albo obalali Platona, potem kochali Kanta albo odrzucali go, następnie rozmiłowali się w teorii języka i oddali pałeczkę awangardy innym dziedzinom. Psycholodzy ufali Freudowi albo krytykowali go, i tak dalej. Wilber przyjął założenie, że żadna, nawet najgłupsza teoria nie jest w 100% błędna („Nobody is smart enough to be wrong all the time), i aby dojść do sedna sprawy, należy uwzględnić je wszystkie. W ten sposób uniknie się częściowego podejścia do całości, i pokona metodę budowania rozwiązań, które ignorują większy obraz. Pozornie cofnął się, stając przed gigantycznym materiałem sprzecznych sądów. Pomogło mu jednak przyjęcie podstawowego założenia: prawa ewolucji.

Nauka udowodniła biologiczną ewolucję. Wilber rozciągnąl ewolucję na wszystkie aspekty kosmosu, wszystkie wymiary życia. Według niego ewoluuje świadomość, wyrażając się nie tylko w mutacjach organizmów, ale również w kulturze. Sama ewolucja zaś rozumiana jest w sposób następujący: wyższy poziom przekracza i zawiera (transcends and includes) poziom niższy. Tak jak atomy są częścią związków chemicznych, które przekraczają je i zawierają, a związki chemiczne częścią komórek, które przekraczają je i zawierają, impulsywne self jest częścią ego-zdobywcy, które z kolei jest częścią formy wyższego rzędu – ego współczującego. Kolejny przykład - społeczeństwo mityczne ewoluuje (i zawiera się) w społeczeństwo religijne, te z kolei zmienia się z czasem w społeczeństwo racjonalne.

Spoiwem setek odkryć i teorii, oprócz ewolucji, stało się uproszczenie rozróżnień definiujących wszystkie koncepcje. Wilber stwierdził, że da się je sprowadzić do dwóch przeciwstawień. Pierwsze z nich to para „wewnętrzne-zewnętrzne”. Drugą parę tworzą „indywidualne-zbiorowe”. W ten sposób powstał model 4 ćwiartek, łączący odkrycia naukowe i humanistyczne wglądy.


http://aura0.gaia.com/photos/27/268545/large/AQAL_2.jpg

Oto legenda:
Górna lewa ćwiartka (GL) zawiera to co jednocześnie wewnętrzne i indywidualne. Wilber nawywa ją konturami wnętrza jednostki, obejmującymi to co subiektywne, związane z autoekspresją etc. Dolna lewa (DL) to wewnętrzne i zbiorowe aspekty rzeczywistości, świadomość zbiorowa, czyli etyka i moralność, wspólny kontekst, zrozumienie. Górna prawa (GP) to aspekty zewnętrzne-indywidualne, obiektywny obraz jednostki. Dolna prawa (DP) to zewnętrzne-zbiorowe, czyli systemy, nauka i technika, prawda orzekająca, relacje w trzeciej osobie.

Jak to przełożyć na zarządzanie czasem i pieniędzmi? Bardzo prosto. Przez uwzględnianie wszystkich ćwiartek i wszystkich linii rozwojowych :) Ale poważnie: postaram się w notkach promować równowagę oraz myślenie o szerszym kontekście. Polecam wszystkim zainteresowanie się tematem: http://www.kenwilber.com

niedziela, 28 lutego 2010

Potencjał pieniądza


Pieniądz to, zgodnie z definicją encyklopedyczną, powszechnie akceptowany z mocy prawa lub zwyczaju środek regulowania zobowiązań, pełniący rolę powszechnego ekwiwalentu (za www.portalwiedzy.onet.pl). Oczywiście. Trzeba jednak dodać, że pieniądz bywa tematem tabu albo obiektem wyznania. Ten prosty i genialny wynalazek człowieka stał się jednym z najbardziej uniwersalnych tematów na świecie. Interesuje wszystkich. W nowoczesnych społeczeństwach bowiem ma wspaniałą własność – wymiany na większość istniejących dóbr.

Zacznę od przykładu. Pomysł założenia tej strony pojawił się ponad rok temu, kiedy spodziewałem się sprzedać mieszkanie za ok. 100 000 $. Rynek nieruchomości i kurs dolara zweryfikowały tą liczbę boleśnie. W końcu mieszkania nie sprzedałem, ale je wynająłem, jak wielu innych w tych czasach.

Pobawmy się więc sprawdzając, co można dzisiaj kupić za 100 000 dolarów. Otóż:

40 samochodów marki Tata Motors lub 1 (słownie: jeden) Chevrolet Corvette ZR1, albo
500 szt. telefonów iPhone, albo
domek w Kenmore w stanie Nowy Jork
lub też 48-metrowe mieszkanie w Krakowie

Powyższa kwota pozwala także na adopcję na odległość 15 dzieci z krajów Trzeciego Świata, obejmującą pełne wsparcie przez 19 lat (od 6 do 25 roku życia).

Potencjał jak widać kuszący. Jeżeli chodzi o pieniądze do zdobycia, przy wielocyfrowych liczbach wyobraźnia pracuje. Weźmy Lotto. Dwudziestomilionowa kumulacja przyciąga nawet racjonalistów, którzy kupują los wiedząc, że to wydatek beznadziejny. Ale te kilka godzin, które dzieli wypełnienie kuponu od momentu wieczornego losowania, zamienia się często w przyjemny seans wyobrażonych luksusowych podróży i innych odsłon beztroskiego życia milionerów. To jeden z powodów, dla których pieniądz wzbudza emocje, u niektórych nieporównywalne z niczym innym.

Mieszkańcy Europy Środkowej, wstępując w podchwytliwy kontekst kapitalizmu, chcąc nie chcąc nauczyli się mówić o pieniądzach, tj walczyć o nie i je liczyć. Mam jednak wrażenie, że ten olbrzymi przecież temat nie jest właściwie eksploatowany. Dlatego też będę podejmował go w swoich notkach.

sobota, 27 lutego 2010

Motywacja

http://www.flickr.com/photos/cupcakesforclara/415838873/in/photostream/

Nie jestem ekspertem, ale entuzjastą. Nigdy nie zarobiłem wielkich pieniędzy, żyję na przeciętnym poziomie, pracuję na etacie. Kilka lat po studiach, ciągle na dorobku. Pewnie dla niektórych jestem ostatnią osobą, której pasuje pisanie bloga o tematyce finansowej. Kręci mnie ta świadomość.

Zastrzegam więc, że nie występuję tu z pozycji mentora, ale osoby, która dzieli się procesem uczenia. Jednocześnie przyświeca mi cel zaznaczenia w modnej tematyce drogi do niezależności, wolności i szczęścia niedocenianego wystarczająco wątku zrównoważonego rozwoju. Mam także ambicję podniesienia zalet sceptycyzmu w swoich tekstach.

Zakładam bloga specjalistycznego po części dlatego, że sam już nie czytam blogów prywatnych, opierających się na dowolności tematycznej, która sprowadza się do prezentacji różnych osobistych anegdot. Nasyciłem się tymi wynurzeniami, życie internetowe też wzbogaciło się bardzo i zmieniło swój model.

Jednocześnie wcale nie chcę unikać wątków osobistych. Będę do nich powracał dla zachowania zasady uczciwości, nadania tekstom pomagającego w czytaniu subiektywnego zabarwienia, zaspokojenia ciekawości czytelnika wreszcie. Zacznę właśnie od osobistego wynurzenia.

Przebywanie w magmie kiepskiej płynności finansowej doprowadziło mnie do wzmożonego zainteresowania tematem zarabiania, oszczędzania, budowania biznesu, inwestowania, organizacji czasu i efektywności. Być może lubość w poznawaniu wiedzy przerosła autentyczne stosowanie przeczytanych prawd i porad, tym niemniej wiele z nich zastosowałem. Często zgadzały się z tym, do czego doszedłem wcześniej, zwykle z działaniami podjętymi intuicyjnie. Ale najlepsze są te porady, które nie znajdują odzwierciedlenia w intuicji, które zaskakują. Jest ich niemało, i takie chcę przede wszystkim przytaczać na blogu.

Powodem otwarcia strony było też przeświadczenie, że w finansowej blogosferze przewagę mają witryny mówiące o tym, jak zdobywać pieniądze, a bardzo mało o tym, jak nimi mądrze zarządzać i przekuwać w wartość. To przeświadczenie zmodyfikowałem – nie wiem czy bardziej dlatego, że zacząłem trafiać na lepsze strony, czy dlatego, że coraz więcej ich zaczęło się pojawiać.

Na koniec jeszcze jedno wyjaśnienie. Postanowiłem pisać po polsku, ponieważ w języku angielskim powiedziano już wszystko :) Ale poważnie: zalew angielskich tekstów tematycznych jest ogromny, lecz często nie odpowiada naszym warunkom – autorzy piszą o amerykańskim systemie, stylu życia, instytucjach – wiele z tego trzeba przerobić na nasze otoczenie, różniące się często ogromnie. Zresztą żyję tu, mówię w tym języku, i w nim właśnie jestem w stanie stworzyć największą wartość.

Właśnie, wartość – to ona będzie bohaterem bloga. O czym w kolejnych notkach.