sobota, 31 grudnia 2011

2011 - obrazki

mirror.co.uk
Wracam z biegania po wybrzeżu Tamizy, z widokiem na Arenę O2. Ciągle czuję, jakbym występował w filmie. Bo cały ten rok był jak film, albo sen. Dosyć błogi sen, trzeba przyznać.

Obrazek dokładnie sprzed roku. Wracam posiniaczony z kolejnych zajęć Combat Jujitsu. Mam zdarte kostki na rękach, bolącą szczękę i czuję się wspaniale. Kilka dni wcześniej DHL przywiózł mój paszport z wizą amerykańską na 10 lat. Na Gmail przyszło też potwierdzenie otrzymania rocznej wizy australijskiej.

Albo taki ze stycznia: przynoszę do pracy kawę i tort. Po raz ostatni przychodzę tu w roli pracownika. Ta świadomość działa jak narkotyk, wyostrza zmysły i odczuwanie. Inaczej myślisz, inaczej działasz. Najzwyklejszy gest jest odświętny. Wszystko, co było wcześniej irytujące albo nudne, staje się ciekawe. Z uwagą przyglądam się znajomym, bo patrzę na nich po raz ostatni. Czuję ogromną ulgę. Kroję tort i rozlewam kawę w filiżanki.

Albo ten moment: płynę promem ze Staten Island na Manhattan i podczytuję "The Wall Street Journal" od pasażera obok. Mijamy Statuę Wolności i cumujemy przy Downtown. Na Wall Street będę za 5 minut.

Albo kiedy w Monachium wchodzimy do gejowskiego baru. Stoimy w wejściu a wszystkie dwieście głów patrzą się w naszą stronę. Postanawiamy napić się piwa w innej dzielnicy. Dzień później jemy dzikie śniadanie nad Izarą, a wieczorem wjeżdżamy do Strasburga, który w swoim przedawkowaniu waniliowych cygaretek nazywamy "miastem wykutym w skale". W jednym z moteli bierzemy prysznic na krzywy ryj i zasypiamy przy historycznych murach w samochodzie.

Albo kiedy po postanowieniu o napisaniu reportażu o ludziach medytujących, zaprzyjaźniam się w pociągu z Warszawy z człowiekiem, który okazuje się oddanym praktykiem Karma Kagyu. A dzień później spotykam Pawła, który siedzi na ławce w parku w pozycji kwiatu lotosu.

Albo dzień, w którym właściciel strzelnicy proponuje nam skorzystać z historycznego typu pistoletu, z którego NKWD strzelało do polskich oficerów w Katyniu. Grzecznie odmawiamy, wybierając model CZ 75. I strzelbę.

Lub też kiedy w lecie o północy leżymy na drewnianych ławach na szczycie góry obserwując Perseidy, rój meteorytów, który wygląda jak spadające gwiazdy z bajek Disneya. Obok biegają rozbudzone dzieci i psy.

Albo taki - piję kawę w swojej kuchni z widokiem na Wawel. Zaczynam rozumieć, że już się napatrzyłem na ten Wawel. Pakuję kilka T-shirtów, bieliznę i garnitur. Zastanawiam się, czy będą mi potrzebne drugie spodnie. I czy wrócę z Londynu za 2 miesiące czy za 2 lata.

A nawet ten świeży obrazek, kiedy czyszczę piekarnik po pieczeniu bagietek i wyjeżdżam windą na górę z pojemnikami z zupą. Zaraz potem obsługuję starego Hindusa, który codziennie o tej samej porze, za odliczoną kwotę, zamawia naleśnika z wegetariańskim nadzieniem i zieloną herbatę. 

Mam pełno takich snapshotów. Ciągle czuję się jak w filmie. W roku 2012 życzę sobie nowych, czytelnikom tak samo.  

niedziela, 11 grudnia 2011

Steve Jobs: Biografia

www.trutv.com
Po przesłuchaniu audiobooka Waltera Isaacsona (ponad 20 godzin nagrania) jeszcze bardziej dotarło do mnie, jak potężnie Steve Jobs wpłynął na zachodni styl życia. Trudno znaleźć porównywalny przykład. To był chyba naprawdę największy innowator, człowiek sukcesu i wizjoner ostatnich dziesięcioleci.

Jednocześnie był dzieckiem swoich czasów i swojego otoczenia. Pamiętajmy, że wychowywał się w Krzemowej Dolinie. W wieku 20 lat miał już za sobą praktyki w Hewlett Packard i Atari. Przy czym pierwszą zdobył dzwoniąc do Dave'a Packarda, a drugą przez molestowanie CEO Atari. Od Intela wypraszał darmowe części do swoich projektów. Wszystkie te firmy miały siedziby tuż za rogiem, to był jego naturalny teren.

Miał też szczęście poznać Steve'a Wozniaka, chyba najlepszego inżyniera komputerowego i programistę na świecie, przynajmniej w dekadzie 1975-1985. Razem stworzyli duet, którego ukoronowaniem był Macintosh.


Trudno oprzeć się wrażeniu, że czego Jobs dotknął, rewolucjonizował i zamieniał w złoto. Nie dotyczy to tylko produktów Apple. Graficzny departament studia filmowego, które George Lucas musiał sprzedać z powodu sprawy rozwodowej, miał pod kierownictwem Jobsa produkować komputery i oprogramowanie do profesjonalnego przetwarzania animacji. Z czasem stał się producentem najsłynniejszych filmów animowanych, najpierw wraz z Disneyem, potem konkurując i wygrywając z Disneyem. "Toy Story", "Monsters", "Finding Nemo", "Cars", "The Incredibles", "Wall-E", "UP" - to wszystko Pixar, dzieło Jobsa. Studio dostało dotychczas 26 Oskarów, 7 Złotych Globów i 3 nagrody Grammy. Wreszcie Disney kupił Pixara, a Jobs stał się największym udziałowcem w spółce-matce Myszki Miki (7% akcji, bratanek Disneya ma niecałe 2%).


W 1996 roku wrócił do Apple - firmy na skraju bankructwa. Pięć lat później zaprezentował odtwarzacz muzyki i muzyczny sklep internetowy, które wyprzedzały inne o epokę. Nie mogę się nadziwić, dlaczego Sony zostało zmiecione przez iPoda i iTunes. Mieli nie tylko obiektywnie większe zasoby w produkcji odtwarzaczy. Posiadali też kontrakty z muzycznymi gwiazdami od lat, podczas gdy Apple nie miało z muzyką wcześniej nic wspólnego.


Ale firma Sony nie miała Jobsa. Jego siła sprawcza w Apple była absolutna. W pięć minut podejmował strategiczne decyzje, na które w kombinatach typu Sony czekało się pół roku. A nawet kiedy w końcu zapadały, nie były nawet w części tak radykalne, na jakie decydował się szef Apple. W ten sam sposób Microsoft i Nokia przespały mobilną rewolucję. Kiedy w 2007 roku Jobs pokazał światu iPhone'a, znów wyprzedził epokę.

Jobs uosabiał perfekcjonizm, pracoholizm i obsesję estetyczną. Godzinami potrafił dobierać kolory, materiały, najdrobniejsze detale. Kamienną posadzkę do sklepów Apple sprowadzał z Florencji. Wymusił nowe metody produkcji najwyższej jakości szkła. Przemysł informatyczny nie znał wcześniej takiej dbałości o integralność produktu końcowego. I jak zwykle musiał gonić.


Jobs nie wyobrażał sobie, żeby iPhone4 nie miał pięknej metalowej obręczy, która będzie jednocześnie anteną. Stoczył walkę w tej sprawie z inżynierami. Potem jak wiemy tłumaczył się na konferencji prasowej ze skłonności nowych telefonów do utraty sygnału. Ale zrobił to po swojemu. Był mistrzem retoryki. Jak bardzo brakuje mi jego "keynotes" uświadomiłem sobie niedawno oglądając prezentację ultrabooka przeprowadzoną przez szefa firmy Asus w Nowym Jorku. Marketingowa, sztuczna gadka, brak pomysłu i pasji - zupełne przeciwieństwo tego, co prezentował Jobs.

Mimo świetnego wyczucia rynku i zmysłu biznesmena, Jobs był przez całe życie pasjonatem, związanym z hipisowskimi odkryciami wschodnich mądrości i LSD. Kierowanie się wyłącznie zyskiem, tak charakterystyczne dla managementu innych firm, było dla niego po prostu nienaturalne. Przez kilka lat kierował Apple za pensję w wysokości 1 USD miesięcznie (słownie: jeden dolar). Mówił, że 50 centów dostaje za uczestnictwo w zebraniach, a drugie 50 za osiągnięcia w pracy.

środa, 30 listopada 2011

Who Wants to be a Millionaire?

Polecam film dokumentalny BBC o uczestnikach i animatorach finansowego show-businessu. W nim między innymi wizyta w domu Kiyosakich. Autorzy rozprawili się z tematem trochę tendencyjnie, sugerując że  kongresy poszukiwaczy szczęścia i bogactwa to nowe "opium dla mas". Ale i tak uważam, że materiał jest świetny, o wiele lepszy od głośnego u nas "Witajcie w życiu".

Link do filmu poniżej:
http://www.bbc.co.uk/i/b017xgn6/

sobota, 26 listopada 2011

kiedy zwlekać?

http://www.flickr.com/photos/tubgurnard

Dużo się dzieje, a odkąd wyciąłem ze strony programy partnerskie, formularz dotacji, Google AdSense i Ad-taily traktuję tego bloga hobbistycznie i na luzie. Dlatego też zwlekałem z napisaniem nowej notki. Teraz napisała się sama, właśnie przez opóźnianie i przeczekiwanie.

Dla fanów Getting Things Done zwlekanie jest ulubionym chłopcem do bicia. Opóźniając realizację zleceń, planów i marzeń, oddalamy się od celu. Człowiek ulega rozpraszaczom (internetowi, grom, sklepom) Powstaje ryzyko zniechęcenia i rozleniwienia. Odraczanie spowalnia proces, zaburza sprawność działania. A wyznaczone cele czekają!

Mam trochę inne zdanie. Może to przez fatalizm, pogodny fatalizm co prawda. Może przez flegmatyzm, a raczej skłonność do refleksji. Nawet jeśli to jest autyzm albo tępota maślanych oczek. Tak czy inaczej uważam, że zwlekanie nie zawsze jest negatywne.

Zamiast skakać od działania do działania, warto je przemyśleć. Czasami wystarczy zwyczajnie odczekać. Dać czas sytuacji. Pozwolić stawać się rzeczom bez wpływania na nie.

Na poziomie codziennego życia najlepsze przykłady dobrego zwlekania wiążą się z kosztami. Zwłaszcza z kosztami konsumpcji. Odłożenie zakupu komputera czy samochodu to czysty zysk - później będą i tańsze, i lepsze. Z tego powodu oddalam też pomysł założenia firmy. Zamiast martwić się kosztami inwestycji, ZUS i podatków, nie wspominając o walce o klienta, wybieram na razie pracę na emigracji. 

czwartek, 13 października 2011

Londyn po 6 tygodniach


Zawsze kiedy przejeżdżałem przez Śląsk, nie mogłem się oprzeć myśli: co ludzi tu trzyma? Po co prowadzić smutne życie w nędznych miastach, kiedy ma się 20 minut do Krakowa, z Rynkiem, Kazimierzem i Bulwarami Wiślanymi? Odkąd jestem w UK podobnie myślę o całej Polsce. Wiem, że to aroganckie i naiwne, ale lekkość bytu pracownika niewykwalifikowanego w Londynie jest szokująca.

Co zdumiewające dla Polaka, panuje tu powszechne przeświadczenie, że za pracę należą się pieniądze. Nawet praca dla organizacji pozarządowych, w Polsce domyślnie darmowa, oferowana jest za sowite wynagrodzenie. Inna sprawa, że jako świeży emigrant nie mam na nią dużych szans. Zamiast tego podaję klientom zupę, dostając w zamian więcej niż w najlepszych czasach w Polsce jako biały kołnierzyk.

Język urzędników i oficjalnych informacji nie jest napuszony - bo wychodzi z ust i spod klawiatur osób, które czują się częścią wspólnoty. To dziwi kogoś przyzwyczajonego do polskiej biurokracji, hodującej od pokoleń kastę urzędników, którzy nie mają kontaktu z życiem i specjalizują się w przeszkadzaniu. Na ulicach, w metrze, w sklepach, na każdym kroku masz dowody, że społeczeństwo różnorodne i otwarte to nie tylko papierowy slogan.

Myślę sobie, że zaletą życia w niedojrzałym i biednym społeczeństwie jest to, że można przeprowadzić się do dojrzalszego i bogatszego. Dzięki temu dobre samopoczucie nie ustępuje pomimo zajęcia niskiego miejsca w tym społeczeństwie, a jego wady drażnią dopiero po długim czasie, kiedy już zapomniało się o większych wadach tego poprzedniego.

poniedziałek, 26 września 2011

coolness factor

www.sheknows.com

Benzyna drożeje, politycy kłamią, szef się czepia, znów jest poniedziałek, no i jeszcze, cholera, te raty... Mam nadzieję, że taka mantra niezliczonych ludzi, którzy zapełniają od rana ulice, nigdy nie stanie się moją.

Jedząc frytki w tanim, arabskim barze (halal, of course), między poranną a popołudniową turą szukania pracy poniżej moich kwalifikacji, jak i wracając do zatłoczonych motelowych pokoików przy King's Cross czy Marble Arch, czuję się wspaniale. W planowaniu uwzględniłem bowiem element, który jest zbyt często ignorowany przez racjonalistów. To coolness factor, czyli czynnik "fajności", który sprowadza się do szukania poczucia przepływu. Warto zadbać o nowość, nawet jeżeli niesie ze sobą ryzyko.

Potocznie rozumiana dojrzałość może być beznadziejną pułapką. W odpowiedzi na wyzwania codzienności staramy się być profesjonalni, generować zyski, ograniczać koszty. W tych rozsądnych planach, spójnych strategiach i systemach nie brakuje niczego, z wyjątkiem błysku ekscytacji, prawdziwego zaangażowania, dreszczyku emocji, w skrócie - smaku życia.

Widać to na wielu blogach finansowych, gdzie stan budżetu, księgowe odruchy i spryt w oszczędzaniu prądu opanowały cały horyzont poznawczy. Na Boga, nie bądźmy nudziarzami! Żeby nie doprowadzić do załamania nerwowego albo skrajnej apatii, warto trochę odrdzewieć i uwzględnić w swoich planach coolness factor. Nie chodzi przy tym o szpan i pokazówkę. Kompasem jest tu przede wszystkim własne samopoczucie.

sobota, 17 września 2011

gap year - podsumowanie

http://www.flickr.com/photos/55389817@N02/
Na koniec swojego długiego urlopu postanowiłem przeprowadzić się do Londynu. Mentalnie zamknąłem już "gap year" i wracam do poważnego życia. Szukam tu pracy.

Urlop nie był bardzo spektakularny, raczej prywatny i spokojny. To był prezent, który sobie sprawiłem. Dla zachowania dyscypliny uczestniczyłem w dwóch solidnych, kilkumiesięcznych kursach - jednym zawodowym i jednym twórczym, tak dla równowagi.

Samo nie chodzenie do pracy było czymś ekscytującym. Zrozumieją ci, którzy długo pracują na etacie (ja pracowałem przez 7 lat). Nagle masz tyle dni do wykorzystania. Nawet tracenie ich, patrzenie jak przepływają, było przez jakiś okres świetne. Ale myśl, że całe życie można absolutnie nic konstruktywnego nie robić, nie zmierzać w żadnym kierunku, jest straszna. A tak przecież spędza czas większość populacji.

Radość z całkowitej swobody nie trwa wiecznie, ma datę ważności. Według mojego doświadczenia wynosi ona pół roku, po którym zaczyna doskwierać nadmiar czasu i wraca potrzeba większej dyscypliny. Poza tym te pół roku dzieli się na 3 miesiące ekscytacji i 3 miesiące stabilizacji w nowym, swobodnym życiu. Ogarnia cię spokój i stan "fully recharged". To znak, że piła jest naostrzona.

Polecam każdemu.


środa, 24 sierpnia 2011

City Interactive

Jeszcze jeden dobry strzał w krachu. Producent gier City Interactive, które w kwietniu kupowałem za 34 zł, a sprzedawałem za 36 zł, spadało przez kilka tygodni przed załamaniem, a w początkach sierpnia runęło. Kupiłem po 18,70 zł. Wyczucie momentu nie było idealne - dwa dni później miałem stratę na poziomie -16%. Ale opłaciło się. Kurs solidnie odbił po informacji o wcześniejszym ogłoszeniu raportu kwartalnego. Połowę pozycji oddałem za wcześnie, za 20,35. Potem wybił ponad 23. Ale czasy są ciekawe, więc jednego dnia wrócił na 18,80, zdążyłem odzyskać połówkę za 20,70.


Dziś, po 13 sesjach od pierwszego zakupu, zaraz po ogłoszeniu wyników sprzedałem znów połowę, za 24,75, zysk +31%. Drugi pakiet zostaje.


Żeby nie było tak różowo i samochwalnie przyznam się, że mam JSW od debiutu, stratę zrealizowałem w 2/3.


Generalnie wychodzę z akcji, bo myślę że giełdy będą spadać.

niedziela, 14 sierpnia 2011

love the panic

Pocięło mi ręce na tym krachu, ale zrobiłem też coś sensownego.


W szczycie paniki we wtorek, kiedy Boryszew spadał kolejny dzień z rzędu i tym razem notował -18%, kupiłem sobie pakiecik. Okazało się że tylko o grosz wyżej niż tygodniowe minimum. Sprzedałem w piątek, o grosz niżej niż tygodniowe maksimum. Zysk +25%.



Straty w portfelu są niestety większe, ale pocieszać się trzeba.

sobota, 6 sierpnia 2011

ReWork


Wpadła mi w ręce książka, która mierzy się z pytaniem: czy minimalizm, tak dobrze sprawdzający się w życiu osobistym, można z sukcesem przełożyć na funkcjonowanie firmy? "Rework" na to pytanie odpowiada twierdząco.

"The power of less" w firmie ma szerokie zastosowanie. Skupiasz się na esencji - czyli twoim produkcie lub usłudze starając się, żeby wnosiły w rynek autentyczną zmianę jakościową. Jeżeli zrobisz to dobrze, możesz zminimalizować działania promocyjne i PR. Zatrudniasz mniej pracowników niż inni, ale lepiej wybranych i efektywnych. Nie potrzebujesz tyle kapitału początkowego co inni, żeby się nie zadłużać ani dać się rządzić inwestorom. Nie masz fizycznego sklepu, ale sprzedajesz online. Stosujesz krótsze deadliny (Jeżeli coś zabiera ci więcej niż 2 tygodnie, i ciągle nie ma widocznych efektów, przemodeluj to lub porzuć). Praktycznie eliminujesz zebrania.

Autorzy nie tylko zdradzają, jak efektywniej prowadzić biznes w dzisiejszych warunkach. Udowadniają, że ograniczenia są twórcze. Trzeba przyznać, że ich wypowiedzi różnią się całkowicie z dominującymi poglądami biznesmenów. "Pozwól klientom wyrosnąć z twoich usług" - mówią. Nie ma co przesadnie walczyć o zatrzymanie klientów, którzy żądają dodatkowych funkcji w produkcie, kiedy napływają nowi klienci, dla których obecne funkcje są optymalne. Albo: "Pozwól konkurencyjnym firmom na wyścig zbrojeń", odpowiednik wyścigu szczurów między pracownikami. Niech się zarzynają między sobą, zwiększając liczbę pracowników, produktów, koszty promocji. Zwycięstwo daje skupienie się na niszy, jakości i prostocie.

Fried i Hansson tłumaczą, że zrównoważone działania nie są tylko wyrazem mody na ekologię i wrażliwość społeczną, ale że sprawdzają się dla wszystkich. Mają zasadę, że odpowiednią porą wyjścia z biura dla pracowników jest 17.00, nie dopuszczają do nadgodzin. Dlaczego? Ponieważ zatrudnili na tyle samodzielnych ludzi i tak dobrze nimi zarządzają, że wszystkie zadania wykonują o czasie. Pracoholików posyłają do lekarza. Uważają, że każdy powinien mieć życie poza pracą, czas dla najbliższych, hobby i zdrowy sen.

Właśnie taki biznes chcę prowadzić. Trzeźwy i nowoczesny, bez promocyjnego zadęcia. Świadomy, że:

Nie wygenerujesz hitu w jeden dzień. Nie wzbogacisz się błyskawicznie. Nie jesteś wyjątkową osobą, na którą wszyscy natychmiast zwrócą uwagę. Nikogo nie obchodzisz. Przynajmniej na razie.

czwartek, 21 lipca 2011

nawyk dawania i wspierania

http://coolyx.wordpress.com/2008/11/23/donate-wordpress-credits/

Po napełnieniu brzuszków i ubraniu się w ładne szmatki z galerii handlowych mam nadzieję, że nasze społeczeństwo przeżyje kolejny skok cywilizacyjny. Jego wyrazem będzie coraz częstsze, a w końcu regularne inwestowanie, wspieranie, fundowanie i sponsorowanie wartościowych projektów.

Nie musimy dawać tylko ze wstydu, poczucia winy albo co gorsza ze strachu, kiedy podchodzi do nas pijany dres. Dawanie może być częścią twórczego życia, gestem rozmachu, różnorodności, bogactwa przeżyć, ciekawości i rzeczywistego poparcia.
Brak nawyku bezinteresownego wsparcia w Polsce nie wynika koniecznie z biedy. To po prostu brak nawyku, z powodu którego nawet najlepsi bloggerzy nie są w stanie podreperować sobie budżetu dotacjami, nie mówiąc już o utrzymywaniu się z pisania. Żeby poprawić statystyki, dwa razy dokonałem wpłaty autorowi APP Funds (2x100zł), jeden raz Marcinowi Samselowi (1x100zł). Polecam zrobić to samo w stosunku do swoich ulubionych autorów, dla samej zasady.

poniedziałek, 4 lipca 2011

e-book Bartłomieja Zielińskiego


Poruszam kwestie Boga omawiając sprawy pieniądza i giełdy, gdyż jest to jedna całość. Nie odgraniczam Boga od codzienności, wg mnie nie da się rozłączyć sfery pracy, ducha, relacji społecznych itd. Osoba szczęśliwa czuje spełnienie we wszystkich sferach życia: fizycznej, duchowej, intelektualnej i emocjonalnej. Są to sfery ściśle ze sobą powiązane.

Zgadzam się całkowicie. Z wyjątkiem Boga. Biblijny język brzmi coraz bardziej egzotycznie. Niewiele osób zastanawiało się latami, co Bóg myśli o giełdzie. A Bartłomiej Zieliński owszem.

Samo meta-podejście jest mi jednak bliskie. Wielkim atutem tekstu jest doświadczenie autora, gęste zarówno w dziedzinie biznesu jak i giełdy. Co ciekawe, doświadczenie to zawiera bogactwo oraz bankructwo. To zdumiewające, że książkę dostajemy za darmo. Tym bardziej, że Bartek wycenia jej potencjał na 0,6 mln PLN.

Przekonanie o istnieniu głębi nie jest traktowane poważnie. Przecież dominuje światopogląd płaskiej ziemi, a o wartościach mówi się tylko puszczając oko i krzyżując palce. Tymczasem autor e-booka udowadnia, że można pogodzić aktywność biznesową, operacje giełdowe i spokój ducha. Kluczem jest według niego oddanie Bogu, a według mnie po prostu integralność - poczucie, że reprezentuje się na zewnątrz to, co jest wewnątrz, a wśród ludzi to, kim jest się w samotności. I nie potrzeba do tego idei Boga.

Na szczęście Bartek nie bawi się w nawracanie. Zamiast tego pokazuje przykłady kontroli wydatków, inwestowania w fundamenty, prowadzenia uczciwego biznesu. Dlatego gorąco polecam jego książkę - czyta się z przyjemnością. 

Autor wysyła pdf każdemu, kto napisze do niego na adres: bartek@ilike.pl. 

sobota, 2 lipca 2011

lunch i sjesta - 3xTAK


Mieliśmy kiedyś praktykanta z Tajlandii. Po kilku miesiącach pracy napisał raport, w którym wyraził zdziwienie faktem, że w Polsce nie istnieją przerwy na lunch. Uważał to za dużą niedogodność. Nie mamy tradycji dzielenia dnia pracy, a przecież lunch i sjesta to dorobki cywilizacyjne, które mogą poprawić jakość życia.

Podczas lunchu regenerujemy się, odświeżamy myśli, możemy umówić się na inspirujące spotkanie. Proponuję zadbać o siebie i przynajmniej 2 razy w tygodniu wprowadzić wyjścia na lunch do kalendarza.

piątek, 3 czerwca 2011

marzenie spekulanta



+23% w 8 godzin: nie mam nic przeciwko :)

piątek, 27 maja 2011

jogging & inside job

zeitgeistzephyr.com

 Koledzy z Biegiem.com w subtelny sposób wywołali we mnie chęć uprawiania joggingu. Jak popatrzeć na to z zewnątrz, nie widzi się nic specjalnego. Ale jak już zaczniesz biegać, wpadasz w nałóg. Szczególnie, jak jesteś niskociśnieniowcem i minimalistą. Nie potrzebujesz praktycznie żadnego sprzętu, nie musisz rywalizować. Nawet rozgrzewka jest zbędna, bo lekki bieg sam w sobie jest rozgrzewką i daniem głównym. Po pokonaniu truchtem 3 kilometrów czujesz przyjemne bicie serca i łapiesz głębszy oddech. Naturalnie, bez przesadnego przemęczenia i napięcia.

Do polecenia dla Kiyosakiego, który się ostatnio trochę zapuścił. Za to jego firma ma się dobrze. I bardzo podoba mi się styl, w jakim prowadzi spotkania. Piesek chodzi po stole obrad, gromki śmiech nie jest czymś rzadkim. Od razu widać, że wolny człowiek.


Podczas spotkania Kiyosaki poleca obejrzeć film "Inside Job", któremu daleko do mediów motywacyjnych z pozytywnym podejściem i wizją sukcesu. Przeciwnie, to świetnie nakręcony, wielki demot.



poniedziałek, 9 maja 2011

Z Salzburga

Wszystko mamy już teraz. No dobrze, może nie wszystko, i niekoniecznie teraz. Ale nieobecność tego, czego nie mamy, nie przeszkadza na tyle, żeby nie zacząć. Ok, nowy akapit.

Wyznaję zasadę, że nie zaczynam przygody np. z hobby, od zakupów i większych przygotowań. Na ile to możliwe, wchodzę w to bezkosztowo i jak najszybciej. Nie chciałbym przez jeden sezon kupować sprzęt narciarski, przez drugi czytać o teorii skrętów, a przez trzeci wybierać miejsce spotkania z trenerem. Po czym zniechęcić się i sprzedać wszystkie papiery i plastiki za połowę ceny na allegro. Nie.

Lepiej spróbować. Argumentację tą wzmacniają przykłady dzieł, których początek był zaskakująco wręcz zwyczajny. Skrawki, momenty, chwile inspirują. Artystom wystarczy lśnienie na skórce jabłka, naukowcom swobodna myśl przy śniadaniu. Aż kusi pomyśleć, że nadmierne przygotowanie psuje grę. Że w złotym zamku nie powstaną świeże myśli, a rycerz w wypucowanej zbroi zginie w bitwie. Takie myśli przychodziły  podczas spontanicznej podróży w Alpy, z której przywieźliśmy krótkie wideo.


sobota, 23 kwietnia 2011

Bloomberg i Wróżbita Maciej

 hitypolskiegointernetu.pl
Fascynuje mnie Wróżbita Maciej. Powie, jaka będzie przyszłość: czy trafisz do szpitala, załatwisz sprawę w urzędzie, spotkasz miłość życia o rudych włosach. Pan Maciej robi karierę w mocno alternatywnym biznesie. Koszty: karty tarota i jedwabna koszula. Przychody: całkiem spore. Klienci: no właśnie. Kto przed południem siedzi przed telewizorem i wykręca numer do Kosmica TV? Bogaci i zapracowani? Niestety potwierdza się, że biedna prowincja strzela sobie w kolano.

Poczciwa twarz chłopaka z bloku, a raczej z wałbrzyskiego familoku. Trzeba przyznać, że jest showmanem. Oglądałem go przez całą godzinę. Dzwonił nawet jakiś gracz giełdowy z pytaniem, jak mu pójdą inwestycje. Wyobrażam sobie, że przełączył na Kosmica TV z Bloomberga, tęskniąc za solidniejszymi informacjami.

Postanowiłem go sprawdzić. Uśmiechnięty automat, po skasowaniu 3,80 zł zaproponował ponowne połączenie. Eh, więc nic z tego. Założyłem stoplossa i nie zadzwoniłem ponownie. Chociaż chciałbym wiedzieć, co będzie dalej. Na razie mogę sam sobie wywróżyć, że dzięki temu mój kapitał się więcej nie uszczupli.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Pirsig, nie piercing

Już na dobre przestawiłem się z czasu nowojorskiego, ale video zmontowałem dopiero teraz. Filmik z serii inspiracje.



sobota, 5 marca 2011

Czynnik czasu

  widok z Empire State Building, 4 marca 2011 r. około południa

OK, przerywam zastanawianie się, jak zwykle po obejrzeniu TVN CNBC, jakie ilości fety bierze Marek Tejchman. Podróże oddaliły mnie od bloga, więc choć akurat lansuję się po Manhattanie, najwyższy czas nakarmić dziecko.

W ocenie efektywności, oprócz ulubionego przeze mnie czynnika jakości i głębi, umyka nam często jak najbardziej wymierny czynnik czasu. Bo kto jest skuteczniejszy: człowiek, który z pozycji na giełdzie przez 3 miesiące zrobił 1000 złotych czy ten, który przez 2 tygodnie zrobił 500 złotych? Człowiek, który za 40 godzin pracy tygodniowo otrzymuje 1000 zł czy ten kto za 5 godzin dostaje 500 zł? Ten drugi, ten drugi raczej. Czas jest walutą, i to najmocniejszą walutą. Dlatego przeliczanie efektów na pieniądze, towary, zadowolenie czy inne wartości powinno uwzględniać także koszt czasu i przychód czasu.

Równie ciekawa jest kwestia odczuwania czasu. Udowodniono, że wydaje nam się, że złe doświadczenia trwały o wiele dłużej niż dobre. Moment konfliktu, stresujące sytuacje, przedłużają się we wspomnieniu. Z kolei przyjemności, doświadczenia przepływu skracają się. Wiemy z autopsji lub ze słyszenia, że kiedy jesteśmy młodzi czas się dłuży, a 40-latkowie wydają się staruszkami. A już w wieku 40 lat i później, przez rutynę i obowiązki czas ucieka. Dotychczasowe życie wydaje się okamgnieniem.

To bardzo podchwytliwe. Lekceważymy czas, ponieważ jest darmowy. Bardziej cenimy ropę, buty i artykuły gospodarstwa domowego. Tymczasem właśnie to on jest bezcenny, a jego zasoby boleśnie ograniczone. Uświadomienie sobie tego skłoniło mnie do większego szanowania czasu i postanowienia, żeby nie dawać go za często innym do dyspozycji.

wtorek, 1 lutego 2011

gap year - trwoga wolności ;)

Rozpoczynam wymarzony gap year - kilka miesięcy laby, która nie będzie tylko labą. Kupuję wolny czas, i mam zamiar przewalutować go na coś dobrego.


niedziela, 23 stycznia 2011

mentorzy z jumbo jetów



W jednej z książek Donalda Trumpa (zatytułowanej jak zwykle skromnie i niesztampowo "The Way to the Top") zebrane są krótkie porady samej śmietanki amerykańskich przedsiębiorców i managerów, doświadczonych w zarządzaniu prawdziwie globalnymi biznesami. Swoimi przemyśleniami podzieliły się tu takie tuzy jak szef McDonald’s Corporation, zarządca Playboy Enterprises, boss spółki Pepsi-Cola, prezes Boeing Commercial Airplanes Group,czy prezydent FedEx Corporation. Lektura ich zwierzeń jest naprawdę wciągająca. Bezkrytycznych fanów i wyznawców może przekonać o zwykłym, ludzkim wymiarze działania tych ludzi. Przeciwnikom korporacji może pomóc oddemonizować osoby stojące na samym szczycie struktury prywatnych firm-gigantów.

Mnie zaskoczył stopień świadomości, profesjonalizmu i pokory, będący pewnie po części przywilejem ludzi sukcesu. Ale trudno wyobrazić sobie polskich czy rosyjskich milionerów, którzy powtarzają na serio, że najważniejsza jest wewnętrzna integralność, tj. zgodność działań ze swoimi wartościami, mówienie prawdy i zaufanie ludziom. A takie właśnie porady pojawiają się w książce nagminnie. Poza tym można zebrać życiowe motta w kilka grup.

MIERZ WYSOKO
Przekraczaj (Go beyond).
Wszystko albo nic (All or nothing).
Bez przerwy sięgaj i ryzykuj (Always keep reaching and risking).

UCZ SIĘ OD LUDZI, KTÓRYCH PODZIWIASZ
Naśladuj ludzi, których podziwiasz (Imitate people you admire).
Znajdź mentora (Find a mentor).

STWÓRZ PLAN
Podczas prosperity przygotowuj się na krysys (During an upturn, prepare for the downturn).
Nie martw się tym, na co nie masz wpływu (Don’t worry about things you cannot control).
Jeśli zaniedbasz planowanie, planujesz zaniedbanie (If you fail to plan, you are planning to fail).

CZYNY LICZĄ SIĘ BARDZIEJ NIŻ SŁOWA
Naucz się oddzielać myślenie od działania (Learn to separate thought from action).
Nie ma nic bardziej upartego od faktów (There is nothing more stubborn than the facts).
Zaakceptuj, zmień albo odejdź (Accept, change, or leave).

Oprócz tego: bądź skoncentrowany i kontroluj swoje pieniądze. A teraz moje ulubione:
Szukaj tego, czego brakuje. Wielu wie jak poprawić coś, co już istnieje, lecz niewielu widzi, czego jeszcze nie ma. (Look for what is missing. Many know how to improve what’s there, but few can see what isn’t there.)
Otrząsaj się szybko, a zawsze będziesz osiągał sukces. (Recover quickly and you’ll always be successful)
I wreszcie:
Illegitimi non Carborundum - Nie pozwól s...synom zepsuć ci humor. (Illegitimi non Carborundum - Don't let the bastards grind you down).

To wszystko tylko hasłowe podsumowania, w książce poparte dłuższym wywodem i wieloma anegdotami. Dowodzą one, że szukanie mądrości wśród praktyków i osób publicznych nie zawsze kończy się porażką.

środa, 12 stycznia 2011

tęsknota za turkusowym


Przyznam się, że wiele medialnych doniesień filtruję przez teorię genów kulturowych. Pojęcie memów wprowadził Richard Dawkins w populnarnonaukowym bestsellerze "Samolubny gen", na marginesie biologicznych wyjaśnień. Termin został jednak szybko podchwycony przez teoretyków ewolucji, którzy wprowadzili opisy rozpoznanych memów w historii społeczeństw, zaopatrzywszy każdy w łatwy do skojarzenia kolor. I tak kolor beżowy to rozwinięty ok. 100 000 lat przed Chrystusem mem, w którym dominuje nastawienie na przetrwanie, zaspokojenie podstawowych potrzeb. Z kolei mem purpurowy  powstał ok. 50 000 lat temu i rozwijał się w psychice założycieli i poddanych pierwszych, prymitywnych religii, składających ofiary, wyznających zasady szczepu. Mem czerwony od 9000 lat kształci agresora, wierzącego w przewagę silnych. Trwa do dzisiaj w zabierających dobra materialne słabszym, krzywdzących ich bez winy i wstydu gangach ulicznych. Jeszcze więcej zasobów utrzymuje żyjący od 5000 lat mem niebieski - poświęcenie w imię nagrody danej przez wyższą istotę, poprzez posłuszeństwo ściśle wytyczonej ścieżce. "Niebiescy" cenią krew i ziemię, wartości fundamentalne. Dalej mamy zawiązany 3000 lat temu gen pomarańczowy, zakodowany na osiąganie celów i działanie planowe. Dominował nad głowami uczestników rewolucji przemysłowej, również rewolucji naukowej, a dzisiaj ma się dobrze u przedsiębiorców czy, a jakże, autorów blogów finansowych. Jest też mem zielony, zauważalny od ok. 1850 r., manifestujący się przez wrażliwość, poświęcenie swoich nieograniczonych potrzeb na rzecz innych istot i ogólnej harmonii. Pozdrowienia dla Amnesty International i Greenpeace (nomen omen).

To nie wszystko. Kolejny, żółty mem, datowany na ok. 1950 r. pozwala na wyrażanie siebie bez "zielonych" ograniczeń w rodzaju politycznej poprawności, nie krzywdząc innych. Jeszcze nowsze, bardziej wyrafinowane memy dopiero zyskują większe grupy "zainfekowanych", dzięki takim źródłom jak Dalajlama czy Ken Wilber. Wilber dodaje zresztą ważne szczegóły do teorii. Zauważa interesujący rys poszczególnych grup. Otóż niebiescy dzielą ludzi na świętych i grzeszników, pomarańczowi - na zwycięzców i przegranych, a zieloni - na wrażliwych i niewrażliwych.

Zachodni autorzy podają konkretne przykłady reprezentantów danych memów. George Bush jest niebieski, Donald Trump pomarańczowy, a Barack Obama zielony. A jak to wygląda w Polsce? Większość księży, zasadniczo polska prowincja i PiS są niebiescy. Ekipa TVN CNBC, aktywni mieszkańcy największych miast czy PO - pomarańczowi. Zielonych najłatwiej znaleźć w organizacjach pozarządowych.

Co ciekawe, na zachodzie ostrze krytyki zielonych pada głównie na pomarańczowych. W społeczeństwach rozwijających się, jak w polskim, na niebieskich. Pewnie dlatego, że w tych drugich niebiescy mają jeszcze dużą siłę i wpływ na życie społeczne, a klasa średnia, hołdująca wartościom pomarańczowym, nie dominuje.

W najbardziej rozwiniętych państwach przy władzy jest już dużo zielonych. Dysponują narzędziami, dzięki którym przyjęła się np. moda na ekologię. W Polsce zieloni rosną w siłę powoli, ale są już zauważalni. To na przykład środowisko "Krytyki politycznej" zwłaszcza, ale też "Lampy" czy "Ha!Artu". Lokalną ciekawostką jest fakt, że nasza zielona wrażliwość łączy się często z pochwałą przedsiębiorczości i rozwoju cywilizacyjnego. Właściwie cała Agora SA, z  potęgą "Gazety Wyborczej", "Wysokich Obcasów", Radia TOK FM reprezentuje tę postawę.

Blog tematyczny zobowiązuje, więc na koniec krótko o roli memów w zarządzaniu czasem i pieniędzmi. Dla niebieskich pieniądz jest lekceważony lub wręcz zły - oczywiste wyparcie. Republikanie w USA to najczęściej bogacze powiązani z dużym biznesem, obciążonym wszystkimi grzechami kapitalizmu, z wykorzystywaniem ludzi i eksploatowaniem zasobów naturalnych z prawdziwie globalnym rozmachem. Mają też z reguły podobny gust: lubią dostojne, tradycyjne formy - wielkie fotele ze skóry, ciężkie, rzeźbione biurka z dobrego drewna, cesarskie lampiony - stara estetyka królów wydaje im się odpowiednia. W taką fundamentalną estetykę wierzą szczerze, ale poza tym deklaracje rozjeżdżają się z prawdą. Nominalni strażnicy odwiecznych wartości od dawna nimi nie są.

Co zaskakujące, niebiescy w Ameryce, kolebce pragmatyzmu, bardzo cenią czas. Po prostu - niebiescy w krajach rozwiniętych to tak naprawdę pomarańczowi, którzy deklarują  stare wartości, ale wierzą w świat zwycięzców i przegranych. A może jeszcze inaczej - kiedy stają się zwycięzcami, łatwiej im zostać konserwatystami, aby utrzymać status quo. Widać to zwłaszcza u dzieci republikańskich, uśmiechniętych od ucha do ucha i wierzących w trwałe zwycięstwo.

Z kolei nasze cechy narodowe wprowadzają inne zamieszanie. Jesteśmy przecież jednocześnie bardzo przedsiębiorczy i religijni. Czy więc jednocześnie niebiescy i pomarańczowi? Ludowy katolicyzm, bardziej zinstytucjonalizowany, materialistyczny i patriarchalny niż protestantyzm, trzyma się mocno w głowach Polaków. I rzutuje. Nie kwestionujemy konserwatywnych przekonań. Nie osiągnąwszy jednak w przeciwieństwie do amerykańskich republikanów komfortu życia, czujemy się przegrani. Uszczęśliwi nas wyzwolenie się z tego dysonansu, a dopiero potem przeskakiwanie do kolejnych kolorów. Optymiści twierdzą, że nastąpi to szybko.